niedziela, 30 grudnia 2012

Rozdział 5

 Okej, nie bądźcie źli na Gerarda, on się jeszcze zmieni, przysięgam. Chociaż, przez ten rozdział możecie go jeszcze bardziej znielubić, wierzcie mi, wszystko się ułoży. Przecież to skurwiel, to nie jest takie proste zmienić skurwiela ;D
 Dobra, kończę gadanie i zapraszam do lektury C;



 - Do zobaczenia jutro! - krzyknął Ray na do widzenia, kiedy ja i Frank opuszczaliśmy miejsce prób.
 -  Do zobaczenia i jeszcze raz, dziękuję za wszystko - odpowiedział uśmiechnięty i radosny jak nigdy dotąd brunet. Był szczęśliwy, tak bardzo szczęśliwy, że swoim szczęściem zarażał mnie i wszystkich dookoła. Byłem z siebie dumny i zadowolony, bo wiedziałem, że to wszystko dzięki mnie. Serce biło mi szybciej gdy widziałem radosną, rozpromienioną twarz tego niskiego chłopaka, który tak wiele w swoim życiu wycierpiał. A teraz, przez moją inicjatywę, może choć przez chwilę poczuć, że ktoś go potrzebuje i chce dla niego dobrze. A tą osobą chcącą dla niego dobrze byłem ja. Tak, zależało mi na nim. Z bliżej nieokreślonego powodu, chciałem, żeby odtąd zawsze był szczęśliwy. Zbyt dużo wycierpiał, a przecież kompletnie na to nie zasłużył. Jego ścieżka życia okazała się być niezwykle wyboista, z licznymi przeszkodami. Postaram się usunąć chociaż część z nich.
 - Czyli jutro o 17:00, tak? - spytał rozpromieniony Frank. Chyba po raz szósty przez ostatnie pół godziny, był tym ogromnie podekscytowany.
 - Tak, tak. Widzę, że Ci się spodobało. Cóż, wiedziałem, że tak będzie. - odparłem z dużą dozą pewności siebie w głosie. Tak, byłem pewny siebie, przynajmniej w tym momencie. Wiedziałem, że wszystko co chciałem, wykonałem, i to tak, jak zamierzałem od samego początku.
 - Dobra, przyznaję, od początku miałeś ze wszystkim rację, a ja się bałem, jak głupi, teraz to wiem - rzekł brunet, uśmiechając się nieśmiało pod nosem. Ciągle wpatrywał się w czubki swoich szmacianych butów. Niezwykłą cechą tego chłopaka była jego zmienność i nieprzewidywalność. Raz gadatliwy i rozbiegany, a raz zawstydzony i skryty. W jego zachowaniu dało się też zauważyć pewien dziecięcy wstyd, który bardzo mnie nurtował od samego początku. Nadal jednak nie mam pojęcia, skąd go w nim tyle. -  Ale ważne, że dałem ci się namówić na ten szalony pomysł. - mówił dalej Frank. Lubiłem wiedzieć, że miałem rację, za to nie znosiłem przegrywać i tracić to, na co pracowałem od dawna. Nigdy nie rezygnuję też z czegoś, na czym mi zależy.

   Szliśmy obok siebie przez długą, parkową alejkę, którą często pokonywałem w drodze na próbę i gdy z niej wracałem. Ten park to chyba najfajniejsze miejsce w naszym mieście, a już na pewno moje ulubione. Dawniej, kiedy jeszcze chodziłem na studia, przychodziłem tu w zimowe poranki, nawet, gdy było bardzo mroźno. Siadałem nieopodal jakiegoś małego drzewka albo krzaka i potrafiłem godzinami szkicować jedną, oszronioną gałązkę, aby jak najdokładniej oddać jej rzeczywisty wygląd. Zapominałem wtedy dosłownie o wszystkim, o ludziach gapiących się na mnie jak na idiotę, czy o tym, że człowiek czasem musi coś zjeść, żeby móc dalej funkcjonować. To wydawało mi się wtedy tak drugorzędne i mało znaczące, że aż przyjemne. Niesamowicie było mieć taką świadomość, że jesteś tylko ty, ołówek i kartka. Wtedy, tak jak i teraz, wracałem do domu późną godziną, jednakże tym razem nie byłem sam. Towarzyszył mi Frank Iero, nowy gitarzysta naszego amatorskiego zespołu. Świetny gitarzysta, tak na marginesie. Przez chwilę kroczyliśmy w kompletnej ciszy, przerywanej od czasu do czasu przez szelest zeschłych liści leżących na drodze, na które nadeptywaliśmy co chwilę. Otaczała nas mglista, październikowa szarówka, która już niebawem miała przeobrazić się w kompletną ciemność.
 - Gerard...? - usłyszałem słaby głos dobiegający z mojej lewej strony. Frank czasem mówił niezwykle cicho, z tym swoim wstydem w głosie był ledwo zrozumiały.
 - Tak? - odparłem, w porównaniu do tonu chłopaka z cztery razy głośniej.
 - Słuchaj, może i znam cię bardzo krótko, ale już mogę z całkowitą szczerością powiedzieć, że super z ciebie gość. - powiedział młodzieniec trochę głośniej, lecz wstyd w jego głosie nadal był bardzo mocno wyczuwalny. W sumie, byłem dla niego praktycznie obcą osobą, miał prawo się wstydzić. Zaskoczył mnie tymi miłymi, szczerymi słowami, mimowolnie się uśmiechnąłem i odwróciłem głowę w jego stronę. Fajnie jest słyszeć, że ktoś od samego początku znajomości ma o tobie dobre zdanie, nieczęsto doświadczałem czegoś takiego. Frank szedł tuż obok mnie, ręce miał schowane w kieszeniach spodni, a głowę pochyloną w dół. Wpatrywał się w swoje ubrudzone błotem trampki, uśmiechając się przy tym lekko. Od czasu do czasu kopał leżące na betonowej dróżce patyki albo liście. Wyglądał niezwykle tajemniczo.
 - Dzięki, Frank - odparłem szczęśliwy. Czułem, że na moje zmarźnięte policzki wstępują różowe rumieńce.

  Och Gerard, daj spokój, skurwiele nie wiedzą, co to wstyd.
 
   Może i nie wiedzą, ale w tym momencie zrobiło mi się niezwykle przyjemnie i ciepło.
 - Ja mogę to samo powiedzieć o tobie - ciągnąłem dalej swoją wypowiedź - Plus, wymiatasz na gitarze. - uśmiechnąłem się szeroko wypowiadając te słowa. Chyba dlatego, że byłem z nim w tym momencie kompletnie szczery, nie miałem nic do ukrycia. On miał prawo stopniowo poznawać prawdę o mnie, zamierzałem rozwijać naszą znajomość, chciałem tego. Tak naprawdę, przed nikim w moim życiu całkowicie się nie otwierałem. Może z wyjątkiem Mikey'go, on wiedział o mnie wszystko, ale bracia się nie liczą, to zupełnie inna bajka. Brunet zaśmiał się cicho pod nosem, zamykając na chwilę oczy. Głośno wypuścił powietrze z ust, po czym mówił dalej:
 - Gerard, gdyby nie ty, ja nadal stałbym jak pajac na tej durnej skrzynce i kompletnie nikogo bym nie zainteresował swoją żałosną osobą. Jedynie ty najwidoczniej uznałeś, że jestem coś wart, że jesteśmy równi sobie, mimo tego, że jestem tylko włóczęgą ze zmarnowanym życiem... - zrobił krótką przerwę, jakby zbierając siły na zadanie pytania, a ja wpatrywałem się w jego opadające na twarz ciemne, kasztanowe włosy. - Lecz czym tak na prawdę zasłużyłem sobie na twoją uwagę? - Frank zwrócił swój wzrok, dotychczas utkwiony w granatowych trampkach, ku mojej twarzy. Czekał na odpowiedź, a ja myślałem nad nią intensywnie chcąc, aby była w miarę zrozumiała i logiczna. Szło mi to jednak niezwykle opornie, gdyż do końca nie wiedziałem, co mam odrzec na jego pytanie. Mnóstwo myśli krążyło w mojej głowie w tym momencie, niektóre od razu odrzucałem, innym pozwalałem się rozwijać, aby potem wykorzystać je w odpowiedzi, którą w końcu musiałem jakoś skleić. Do jasnej cholery, czemu tak trudno odpowiedzieć mi na jedno zadane przez tego brązowookiego chłopaka pytanie?

 Czas płynie, Way, a ty powoli robisz z siebie idiotę.

Dokładnie, to prawda. Więc zebrałem się w sobie i rzekłem po chwili:
 - Wiesz, Frank... - przerwa, pomyśl co chcesz powiedzieć, potem mów - na pewno nie tylko tym, że w chłodne, październikowe popołudnie stałeś na drewnianej skrzynce w jednej, cienkiej koszulce, z gitarą w rękach, do tego moknąc na deszczu. Aczkolwiek, ten widok sam w sobie był interesujący. - spostrzegłem, że chłopak uśmiechnął się na te słowa, widząc to, zrobiłem o samo. - Po prostu, jak już ci wspominałem, nie wydałeś mi się być jakimś zapijaczonym żulem, który nie umie grać, ale sterczy z gitarą wśród ludzi, żeby uzbierać na kolejną flaszkę. Byłeś inny, w dobrym znaczeniu inny. Od razu wydałeś się być... Wyjątkowy. - nie pomyślałem dużo zanim, to powiedziałem. Zobaczyłem, jak oczy niskiego bruneta analizują mój każdy ruch, widziałem, z jaką uwagą chłopak wpatruje się w moją twarz. Przez to nie mogłem się skupić i zapominałem tego, co miałem powiedzieć. - Byłeś taki... Obojętny na wszystko co cię otaczało. Jakby istniała dla ciebie tylko gitara, jakbyś całkowicie się jej poświęcił i wszystko jej zawdzięczał. - Pojechałeś, filozofie, no nie ma co. -  I chyba właśnie to wyglądało w tobie najbardziej intrygująco. - skończyłem wypowiedź i poczułem wielką ulgę. Spojrzałem na Franka. Na jego policzkach pojawiły się wyraziste rumieńce w kolorze dojrzałych czereśni. Zawstydził się, tak jak już wcześniej mówiłem, często zdawał się być zawstydzony z tylko sobie wiadomych powodów. Kurde, nie powiedziałem chyba nic bardzo głupiego... Chociaż, znając mnie, to się mogło zdarzyć. Po chwili milczenia, chłopak odparł:
 - To chyba najmilsza rzecz, jaką w życiu usłyszałem. - przechylił głowę w moją stronę, jeszcze bardziej ukazując swoje zaróżowione policzki. Obdarzył mnie przepięknym uśmiechem, a po moim ciele przebiegła fala przyjemnego ciepła, która rozgrzała moje wychłodzone policzki i skostniałe palce. Jeszcze nigdy nie czułem czegoś równie niezwykłego. Ten chłopak właśnie obdarował mnie cząstką swojego wewnętrznego ciepła, którego tak bardzo mi brakowało.
 - Och przestań już, bo się rozpłaczę. - powiedziałem z ironią, szturchając chłopaka w ramię. To tak na rozluźnienie dziwnie podniosłej atmosfery. Brunet parsknął szczerym śmiechem, a ja wraz z nim. Wiedziałem, wręcz byłem przekonany o tym, że mnóstwo dobrego zrobiłem dla Franka w ciągu tego jednego dnia. Cholernie mnie to cieszyło, ale na tym jednym dniu nie poprzestanę, o nie. Postanowiłem, że zrobię wszystko, żeby nadać życiu tego chłopaka odrobiny kolorów. Czemu? Sam się nad tym zastanawiam. Po prostu uważam, ze powinienem, nie bez powodu los skrzyżował nasze drogi. Chcę mu pomóc, jak tylko potrafię. A przecież, jak ja się za coś zabieram, to nie rezygnuję. Zawzięty ze mnie skurwiel.

   Dochodziliśmy już do końca betonowej ścieżki. Dostrzegałem jasne światła ulicznych latarni. Miałem świadomość, że za chwilę Frank i ja powiemy sobie " Do zobaczenia". W porządku, tyle, że ja pójdę do swojego domku, wypiję coś ciepłego i wskoczę do mojego kochanego, wygodnego łóżka, podczas gdy Frank będzie się tułać... Sam nie wiem gdzie, nie mam pojęcia gdzie pójdzie, gdzie przenocuję, czy wszystko będzie z nim dobrze. Martwiłem się o niego, czułem, że to cholernie nie w porządku i powinienem coś zrobić... Z drugiej strony, nie pierwszy raz będzie spał na ulicy, na pewno ma gdzieś jakieś "swoje miejsce", jeśli w ogóle tak to można nazwać. I tak było mi go okropnie szkoda, to wszystko jest takie niesprawiedliwe, czym on sobie na to wszystko zasłużył? Właśnie niczym, kompletnie niczym, i to jest najbardziej okrutne. Na jego los bardziej zasługiwałem ja, mi się to należało. Ale nie dla niego, nie dla tej drobnej, bezbronnej istotki, tak bardzo mi wdzięcznej, za wszystko, co zrobiłem i tak bardzo skrzywdzonej przez ludzi. Może ja będę inny... Na pewno będę, przysięgam.
 - Więc, Gerard, do zobaczenia? - rzekł pytająco, jakby jeszcze raz chciał się upewnić, że jutro znowu się zobaczymy i że jutro będzie równie, a może jeszcze bardziej wspaniałe, jak dzisiaj. I znowu wszystko zacznie się tutaj, u wejścia do parkowej alejki z dwóch stron porośniętej lipami.
 - Tak, na pewno, Frank. - zapewniłem go. - Będę tu około 16:00. Ty też, jak mniemam? - odpowiedziałem, uśmiechając się zawadiacko do chłopaka, a on odrzekł po chwili:
 - Raczej tu będę, choć muszę jeszcze sprawdzić mój mocno napięty plan dnia. - brunet niewątpliwie wiedział, co to sarkazm. Tacy ludzie inaczej patrzą na świat, wiem to doskonale. Odpowiedziałem mu najszczerszym uśmiechem jaki tylko potrafiłem z wydobyć z mojego zepsutego, egoistycznego wnętrza. Przez takie szczere uśmiechy czułem, jak skorupa skurwielowatości pokrywająca jak dotąd moje serce, kruszyła się powoli.
 - Do zobaczenia. - powiedział, znowu zmieniając ton swojego głosu, czyniąc go bardziej tajemniczym. Itryguje mnie on coraz bardziej. Jedno jest pewne, równie interesującej osoby jeszcze nigdy w życiu nie poznałem.
 - Tak, właśnie... Do zobaczenia. - odpowiedziałem powoli, przeciągając przerwy między wyrazami. Odwróciłem się, rzucając chłopakowi ostatnie, przyjazne spojrzenie. Odpowiedział mi delikatnym uśmiechem i skinieniem głową. Nie uszedłem kilku metrów, kiedy usłyszałem jeszcze donośny krzyk bruneta:
 - Gerard! -  Potrafił krzyknąć, oj potrafił. Krzykun jeden.
 - Co znowu? - odwróciłem się i ponownie poczułem tą niewysłowioną radość i ciepło. Nie panowałem już nad sobą, było mi wspaniale z tymi nowymi uczuciami, którym to pozwoliłem na dobre zagnieździć się w moim sercu.
 - Dziękuję ci za wszystko - darł się -  przyjacielu. - tym razem, to na moje policzki wstąpił delikatny, różowy rumieniec. Chyba jeszcze nikt nigdy nie był mi za nic tak wdzięczny. Nie mówiąc już o nazywaniu mnie "przyjacielem". To słowo znaczyło bardzo wiele i zadawałem sobie pytanie, czy już aby na pewno zasługuję na to miano. Mimo wszystko, te słowo zabrzmiało tak przyjemnie w jego ustach. Chłopak, znając mnie jeden dzień z kawałkiem, nazywa mnie swoim przyjacielem. Może po części nie jestem już tym odpychającym skurwielem? Jeśli tak rzeczywiście jest, to tylko dzięki niemu.
 - Nie ma za co, naprawdę. Trzymaj się, proszę, i uważaj na siebie! - krzyknąłem do Franka, śmiejąc się przy tym donośnie, a on tylko skinął radośnie głową, po czym ruszył w swoją stronę. A ja stałem tam jeszcze przez moment, odprowadzając go wzrokiem. Lubiłem widok jego powiewających na wietrze, ciemnobrązowych, skołtunionych włosów. Nie wiem dlaczego, ale ten widok kojarzył mi się z wolnością i niezależnością. Tak, miewam dziwne skojarzenia. Brunet trzymał ręce w kieszeniach. Było mu zimno, ewidentnie. Cholera, mogłem przecież dać mu chociaż swój szalik, nie był mi on potrzebny, a ten zmarźlak przynajmniej trochę by się ogrzał. Oczywiście, pomyślałem o tym po fakcie, jak zwykle. Kiedy chłopak zniknął mi z oczu, odwróciłem się i ruszyłem w kierunku domu, wciąż myśląc o tym, że mojemu nowemu przyjacielowi nic się nie stanie. Przecież jutro znowu się spotykamy i wszystko, co dobre, zacznie się od nowa.

 Frank... Jakie ładne imię.

Chryste, Way, skup się na drodze do domu, bo się zaraz pod samochód władujesz.

4 komentarze:

  1. Jej! *____*

    Gerard nie jest tutaj aż tak wielkim skurwielem! Jest takim ciut mniejszym skurwielem. ;)

    Co nie zmienia faktu, że opowiadanie nadal jest genialne. Naprawdę, swoimi wpisami zawsze bardzo poprawiasz mi humor. Piszesz tak zwięźle, bez błędów i bardzo miło się to czyta. Więc z niecierpliwością czekam na więcej. ;D

    pozdrawiam, luna

    OdpowiedzUsuń
  2. Taki tyci tyci skurwiel :) Świetne to opowiadanie z niecierpliwością czekam na nexta :D
    pozdrawiam, Zoombie

    OdpowiedzUsuń
  3. A ja tam w ogóle nie postrzegam Gerarda jako skurwiela. Odnoszę wrażenie, jakby on był bardzo dobrym człowiekiem, ale coś nie pozwala mu na wykrzesanie z siebie ciutki optymizmu, albo sam chce pozować swoje skurwielstwo, bo go to mile łechta, że jest tak postrzegany. Ja tam widzę w nim bardzo sympatycznego człowieka z fajnym charakterem :3

    Frank prezentował się tak słodko, jak zagubiony szczeniak przed tą próbą :] Sama zaczęłam się zastanawiać czy on ma gdzie mieszkać czy może oblega chodniki i skwery ... Ale bardzo lubię jego postać, bo zadaje się nie przejmować za bardzo własnym losem, tylko prze na przód ku lepszemu życiu. Godna podziwu postawa :P

    OdpowiedzUsuń
  4. U la, la... Jej, to jest super. Frank jest taki słodki... A Gerard nie jest skurwielem... dobra, może i jest ale takim dobrym. Takim tycim. Takim kochanym *rozczula się*
    Lubię takie historie, w których zakładają zespół :-)
    Frank według mnie jest tu optymistyczną postacią - bardzo go lubię! I lubię (rany, aj wszystko lubię... O.O) kiedy to Gerard jest narratorem.
    I znowu muszę pochwalić twój styl pisania - pisz tak dalej, bo jest to świetne!
    Lubię to, lubię.
    Czekam na następny rozdział, bo - tak jak przewidziałam - akcja się powoli rozkręca *jasnowidz*
    Anonim

    OdpowiedzUsuń