piątek, 28 grudnia 2012

Rozdział 4

 Cóż, jestem przewidywalna. Rozdział ten tak sobie mi się podoba, na początku w ogóle miało go nie być, ale miałam do niego swojego rodzaju sentyment, także zostawiłam go. Obiecuję, że następne rozdziały nie będą już tak przewidywalne ;p
 No i jeszcze chciałam podziękować za bardzo miłe komentarze, tulam bardzo mocno wszystkich komentujących C:
 I bez dalszego gadania, proszę bardzo, czytajcie i oceniajcie C:


  - Gerard, odbiło ci? Gdzie ty mnie ciągniesz?! Au, moja ręka! - jęczał mi nad uchem. Musiałem ciągnąć go za nadgarstek, za bardzo się wlókł, a ja chciałem być na miejscu jak najszybciej się da. Zauważyłem, że brunet miał wyjątkowo gładką skórę w tym miejscu.

 Gerard, na dziwne rzeczy zwracasz ostatnio uwagę.

  Może się starzeję? Słyszałem, że w miarę upływu lat człowiek zaczyna zwracać uwagę na kompletnie nic nieznaczące pierdoły. Nie no, bez przesady, toż jam jeszcze hoży młodzieniec.
- Przepraszam, Frank, ale musimy się pośpieszyć. I tak już jesteśmy spóźnieni - odpowiedziałem krótko i zdecydowanie na marudzenia chłopaka. Może byłem zbyt szorstki? Mogłem mu coś wyjaśnić, cokolwiek powiedzieć... Ale nie, jednak nie. Efekt końcowy będzie dzięki temu lepszy. Jak na razie, milczę.
- Gdzie, do cholery, idziemy?! Choć tyle mi powiedz! - krzyczał brązowooki. Chryste, jego głos był taki donośny, że drażnił moje wrażliwe uszy. Z drugiej strony, gdyby to mnie nieznajomy facet ciągnął nie wiadomo gdzie, już dawno zadzwoniłbym po policję. Jestem wyjątkowo nieufny. Ale spokojnie, Frank nie ma żadnego powodu, aby dzwonić na policję. Czeka go bardzo miła niespodzianka.
- Zobaczysz, jak dojdziemy na miejsce. - Posłałem chłopakowi tajemniczy uśmiech, dalej utrzymując go w niepewności. Mam taki swój firmowy uśmiech, którym często załatwiam różne sprawy i właśnie w tym momencie wyjątkowo mi się przydał.
- Gerard, ja cię praktycznie nie znam i, no kurde, zaczynam się trochę bać... - mówił brunet z lekkim grymasem strachu na twarzy.  Śmiesznie wyglądał, taki odrobinę przestraszony. Zupełnie jakby zaraz miał wyrwać się z mojego uścisku i uciec ode mnie jak najdalej. Jednak coś podpowiadało mi, że to na pewno nie nastąpi. Pod tą maską strachu kryła się radość i ciekawość. Byłem tego pewien.
- Przestań już jęczeć. Spodoba ci się miejsce, w które cię zaprowadzę, uwierz mi - zapewniałem. -  Boisz się mnie trochę, mówisz? - zapytałem, uśmiechając się ironicznie. Nie chciałem, żeby się mnie bał, jednakowoż wywoływało to we mnie zabawne uczucie. Ludzie często mnie unikają i doskonale o tym wiem. Sam nie lubię nawiązywać z nimi bliższych kontaktów, ale chyba nic mocno przerażającego we mnie nie ma, bez przesady. Niektórzy nawet uważają, że jestem seksowny... Boże, co ja tutaj pierdolę? Posiadam za wysokie mniemanie o sobie.
A może rzeczywiście jestem seksowny?
Nie, dość, błagam.
- Sprawiasz wrażenie szaleńca - odpowiedział spokojnie chłopak, uśmiechając się do mnie bardzo nieśmiało, acz znacząco. Już widziałem, że jakiekolwiek oznaki strachu u niskiego bruneta zniknęły. Teraz był już tylko cholernie ciekawy.
- Bo nim jestem - odrzekłem i wyszczerzyłem zęby jak dzikie zwierzę.

 Dziwnyś, Gerardzie.

Chłopak zaśmiał się cicho.
 - Już prawie jesteśmy - zapewniłem go jeszcze raz, żeby miał pewność, że nie musi się ode mnie wyrywać.
Kiedy przeskakiwaliśmy kałużę, odruchowo ścisnąłem nadgarstek chłopaka jeszcze mocniej. Jednak on nie zareagował, myślałem, że go to zabolało, ale na szczęście tak nie było, dzięki Bogu. Przyrzekam sobie, że będę starał się wywoływać w nim jak najmniej uczucia strachu. Po kilku minutach pokonywania mokrej, parkowej alejki, wbiegliśmy na pasy i już byliśmy pod garażem Ray'a.
- Hej, chłopaki, chodźcie tu! Przedstawię wam kogoś! - krzyknąłem głośno, stanąwszy w drzwiach.
- Gerard, co ty... - nie dokończył chłopak, bo przed nami stali już Ray, Mikey i Bob. Przypatrywali się nam uważnie, zastanawiając się kogo to ja im przyprowadziłem...
- Słuchajcie, to jest Frank, mój nowy znajomy.
Chłopak stał obok mnie mocno speszony. Przystępował z nogi na nogę i trochę przypominał marznącego pingwina, choć w garażu wcale nie było zimno. Jego dłonie zaczęły drżeć. Błądził wzrokiem po pomieszczeniu, raz po raz odgarniał włosy z czoła. Szturchnąłem go delikatnie w bark, żeby się odezwał.
- Ej! - pisnął cicho Frank na moją zaczepkę. - Yyy... Cześć wam! - ożywił się nagle. -  Jestem Frank Iero. I tak naprawdę nie mam pojęcia, co tutaj robię. - urwał, a następnie podrapał się w głowę. -  Może ty coś na ten temat powiesz, Gerard? - wybełkotał brunet, po czym spojrzał na mnie wymownie. Jego wzrok dawał mi do zrozumienia, że nie za bardzo podoba mu się cała sytuacja. Przeszywał mnie nim na wskroś niczym rentgenem, a ja wiedziałem, że wszystko idzie po mojej myśli.
- A więc, Frank chciałby dołączyć do naszego zespołu jako gitarzysta rytmiczny. - palnąłem, nie myśląc długo. Ale chyba właśnie to chciałem powiedzieć, nie musiałem się zastanawiać choć ten jeden raz. Wiedziałem jednakże, że konsekwencje tej wypowiedzi będą nieodwracalne.
- Co kurwa?! - krzyknął cicho chłopak prosto w moje ucho, świdrując mnie przy tym swoim wzrokiem. Chciał, żebym coś powiedział, wyjaśnił, oświecił go. Jednak ja miałem wszystko ułożone w głowie, nic nie musiałem dodawać. Wszystko wyglądało tak, jak przewidywałem. On zdezorientowany, przestraszony i niepewny, ja zadowolony z przebiegu planu. Tak, wszystko jest w porządku.
- Kurde, to super! - wtrącił się Bob.
- No jasne! - dorzucił Ray. - Już od dawna kogoś szukamy. Frank, naprawdę tego chcesz? - zapytał chłopak z bujną czupryną.
- Yyy, noo... - dukał niski brunet. Był kompletnie zbity z tropu, nie wiedział, co ma go czekać. 

 Rzucasz tego chłopaka na głęboką wodę. Skurwiel z ciebie, Way.

  Tak, wiem o tym, wielkie rzeczy. W tym wypadku jednak, moja skurwielowatość prowadziła ku szczytnemu celowi.
- No oczywiście, że on tego chce! Inaczej by go tu przecież nie było - odpowiedziałem z radością, ukradkiem spoglądając na Franka. Chłopak rzucił mi spojrzenie tak wrogie, jakby zaraz miał mnie zatłuc na śmierć jakimkolwiek przedmiotem będącym w zasięgu jego rąk. Gdyby naprawdę się na to zdobył, zginąłbym przez uderzenie gitarą basową. Ta wizja rozbawiła mnie niemiłosiernie.

 A nagroda Skurwiela Roku wędruje do... Gerarda Way'a!

- Gerard, w co ty mnie pakujesz? - szepnął cicho przerażony chłopak, dalej gapiąc się na mnie zabójczym wzrokiem. Odnosiłem wrażenie, że strach Franka był tak wielki, iż mało brakowało, a wybiegłby on z miejsca naszych prób z głośnym krzykiem.
- Jeszcze mi podziękujesz - odpowiedziałem złowieszczym szeptem, pewny siebie, z demonicznym uśmieszkiem na twarzy. - Frank, poznaj Ray'a, Bob'a i mojego młodszego braciszka - Mikey'go. Powszechnie nazywanego pojebem - powiedziałem głośno.
- To chyba u was rodzinne - odparł Frank, bez grama ironii w swojej wypowiedzi, ale wszyscy i tak zarechotaliśmy głośno. Wszyscy oprócz niskiego bruneta, on nie śmiał się ani trochę.
- Dobra, Frank, ja skoczę na górę po gitarę dla ciebie. Na tej przecież nie będziesz się męczyć - rzucił Ray i wstając popędził po schodach na górę. Chwilę później zniknął za białymi drzwiami prowadzącymi do jego pokoju.
- Jeny, on mi przyniesie swoją gitarę? Tak po prostu? - spojrzał na mnie pytająco brązowooki chłopak. Jego oczy były szeroko otwarte, jakby zaraz miały wyskoczyć z oczodołów, a usta wykrzywione w dziwacznym grymasie zdumienia.
- No jasne, Ray jest bardzo w porządku - odpowiedziałem niewzruszony.
- Ale Gerard, ja się boję, że będę niewystarczająco dobry, żeby z wami grać... - mówił zmieszany i zawstydzony, wiercąc czubkiem trampka dziurę w dywanie. Teraz zaczynało mi się robić go odrobinę żal. Może przesadzam trochę ze swoim pomysłem... On może się na dobre przestraszyć i na mnie obrazić, a tego w żadnym przypadku nie chcę. Wręcz odwrotnie, pragnę, żeby poczuł się szczęśliwy choć przez moment. Wiem, że właśnie tego mu w życiu brakuje. Szczęścia.
Aj tam, wszystko się uda, przecież on świetnie gra.
- Frank, daj spokój, słyszałem jak grasz na tym rozwalającym się pudle. Jesteś doprawdy bardzo utalentowany. Kiedy Ray przyniesie ci swoją super gitarę, to będziesz jeszcze lepszy - stwierdziłem, poklepując go lekko po plecach. Chłopak podniósł swój dotychczas wlepiony w podłogę wzrok i uśmiechnął się do mnie w geście podziękowania. Nie byłem na tyle nieczułym dupkiem, żeby nie pocieszyć go choć odrobinę. Był mocno wystraszony i jeszcze chyba nie do końca zdawał sobie sprawę z całej sytuacji, w którą to ja go wplątałem.
Nagle usłyszałem odgłos schodzącego po schodach Ray'a. W swych dłoniach trzymał przepiękną, białą gitarę elektryczną. Ephiphone bodajże.
- Trzymaj, mały - powiedział kudłaty chłopak, podając Frankowi gitarę. Brunet o mało co nie upadł z zaskoczenia, przez moment nie wiedząc, co ze sobą począć. Szczerzył się jak głupi do sera, ale wyglądał przy tym niezwykle rozczulająco. Jak małe dziecko, które dostaje na święta upragnioną zabawkę.
- Stary, ja nie wiem co powiedzieć... Ja pierdolę, jakie to piękne... - odparł chłopak. Nie mógł powstrzymać się od szerokiego, szczerego uśmiechu. Powoli przejeżdżał chudymi palcami po gryfie gitary, badał każdą strunę z wielką uwagą.
- Nic już nie mów, tylko graj - rzucił Mikey, siadając na schodach. Podpalił papierosa i uważnie zlustrował bruneta. Wszyscy pokiwali głowami, zgadzając się z jego słowami.
 Frank pełen niepewności powoli podłączył gitarę do wzmacniacza.
- Dobra, z góry przepraszam za swoje błędy, pierwszy raz trzymam w rękach takie cacko - powiedział cicho zmieszany brunet. Zauważyłem, że jego małe dłonie drżały nieznacznie. Jejku, on naprawdę za bardzo się tym przejmuje. Nie gra przecież przed komisją Idola, tylko przed kilkoma amatorami szukającymi kolejnego amatora, żeby pobrzdąkał sobie razem z nami. Mimo to, biedny Frank przeze mnie się tak denerwuje... Źle mi z tą świadomością.
- Na pewno sobie poradzisz, graj już - poganiał go Ray.
Frank popatrzył na mnie i uśmiechnął się lekko. Cholera, nie zasługuję na jego uśmiech, nie teraz, kiedy pakuję go w coś, o czym on nie miał pojęcia. Wplątałem go w to, a on nie odmówił z czystej grzeczności. No i nadal był mi wdzięczny za kawę i dzisiejsze spotkanie, nie mógł odmówić, a teraz tak bardzo się zdenerwował, biedaczek...

 Dasz sobie radę, mały. Po prostu graj. Twój znajomy - skurwiel cię wspiera.

Chłopak wziął głęboki oddech i zaczął grać partię z refrenu "Run to the hills" Iron Maiden. Szło mu świetnie, serio. Dawał z siebie wszystko i było widać, jak kocha muzykę i grę. Miał w sobie niesamowicie dużo energii, ciągle robił przeróżne rzeczy ze swoim wątłym ciałem. Podskakiwał, wyginał się na wszystkie strony, czasem coś krzyknął. Wraz z otrzymaniem instrumentu, w niepamięć odeszły jego poprzednie obawy, wstyd i nieśmiałość. Wszystko to sprawiało, że bardziej niż na jego genialnej grze, skupiałem się na jego ogólnej osobie. Przyglądałem się mu uważnie, w większości jego twarzy, wyrażającej teraz całe mnóstwo emocji. Gdzieś pośród nich wszystkich przemykało zadowolenie. Jeszcze bardziej niezwykłe było to, że dopiero co dostał w ręce nową gitarę, a zachowywał się tak, jakby grał na niej od dnia narodzin, dosłownie. Wszyscy wpatrywali się w bruneta jak zaczarowani, a ja chyba najbardziej. Niewątpliwie, chłopak był niezwykle utalentowany oraz intrygujący w pewien nieznany mi dotąd sposób. Absolutnie wszystko w nim było intrygujące, sam jego wygląd odbiegał od normy. Ale to nie wygląd przyciągał mnie do niego najbardziej, to coś innego. Takie wewnętrzne ciepło, coś, czego mi od zawsze brakowało. Byłem pozbawiony tego ciepła, a on miał go w sobie tyle, że spokojnie mógłby mi go trochę użyczyć.
Kiedy Frank skończył grać, podniósł głowę, odgarniając niesforne kosmyki z pokrytego potem czoła i zapytał tylko:
- I jak? Ujdzie tak w miarę? - dyszał nierównomiernie.
Wszyscy popatrzyliśmy po sobie, jak wyrwani z jakiegoś transu. Przyglądałem się, z jakim trudem chłopak porusza ustami, próbując skleić w miarę zrozumiałą dla wszystkich wypowiedź. Ciszę przerwał pisk Mikey'go:
- Aaa! Koleś, rządzisz! Ożeń się ze mną! - wrzeszczał, a do połowy spalony przez niego papieros wypadł mu z ust, lądując na dywanie. No tak, musiał odstawić jakąś szopkę. Mikey podniósł się ze schodów, zaczął biegać, piszczeć, skakać. Ogólnie, zachowywał się jak niestabilna emocjonalnie, pojebana psychofanka. A my wszyscy śmialiśmy się z niego tak bardzo, że aż rozbolał mnie brzuch. Tylko Frank nadal stał lekko speszony i nie wiedząc co ma ze sobą zrobić, ponownie wiercił trampkiem dziury w grubym, puchatym dywanie .Po chwili odezwał się Ray:
- Cholera, Frank, jesteś świetny! Mówię szczerze. - Brunet gwałtownie podniósł głowę, oprzytomniał w sekundę, a jego twarz pojaśniała.
- O rany, dziękuję ci tak bardzo. Wam wszystkim dziękuję - mówił szybko uradowany chłopak. Był taki rozpromieniony, a komu to zawdzięczał? Mnie, oczywiście. Mój plan się powiódł, tak jak przewidywałem. -  A tobie w szczególności, Gerard, że mnie tu przywlokłeś - rzekł ciszej, podchodząc do mnie bliżej. Przypatrywał się z wdzięcznością mojej twarzy, a ja obdarzyłem go szczerym uśmiechem. Kamień spadł mi z serca. Wszystko się udało, a Frank jest zadowolony. Byłem z siebie cholernie dumny.

 Gerard Skurwiel Way - dobroczyńca roku ratujący bezdomnych.

- I co, nie mówiłem, że dasz sobie radę? - zapytałem radośnie. Niski chłopak powoli uniósł kąciki swoich ust ku górze, obdarowując mnie nieśmiałym uśmiechem. Był mi wdzięczny. Nie musiał nic mówić, czułem to.
- Więc, Frank'u Iero, z całym szacunkiem, witamy w zespole - powiedział Bob, a my zaczęliśmy bić brawo dla naszego nowego, utalentowanego członka zespołu. Frank był taki szczęśliwy, patrzył na mnie swoimi dużymi bursztynowymi oczami, które teraz błyszczały radośnie. Cieszyłem się jego szczęściem. Przyjemne, ciepłe uczucie opanowało moje serce. Czułem się tak... Lekko, jakbym zaraz miał odfrunąć. 
Ray dał dla bruneta nasze nuty, i reszta próby przebiegła jak zwykle.
Czułem się cudownie. Znowu zrobiłem coś dobrego dla kogoś, kto nie był mną. Ktoś dzięki mnie zaznaje radości w życiu. To wspaniałe uczucie mieć świadomość, że stajesz się lepszym człowiekiem.

6 komentarzy:

  1. Reakcja Mikey'ego mnie rozbroiła. Śmiem twierdzić, że zachował się jak nadpobudliwa nastolatka ;) A z Gerarda taka chytra cholera. No ale zrobił co zrobił i koniec końców wyszło na dobre. Cóż, teraz tylko czekać na rozwinięcie akcji. Zasuwaj z następnym, dziewczę zacne.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ten Gerard to taki szlachetny i dobry skurwiel...
    No dobra, teraz zostaje nam tylko jeden problem, chyba chłopcy nie pozwolą mu już pomieszkiwać na ulicy, co.? Nie to, że ci sugeruję, co ma się dziać w następnych rozdziałach, a skądże. (:
    Mikey... Po prostu, kiedy czytałam opis jego reakcji na grę Franka to widziałam dokładnie w wyobraźni, jak skacze i piszczy. Uroczy pojeb.♥
    No to...
    Dawaj następny rozdział, mała. Twoja znajoma - skurwielka cię wspiera. xd
    Takie słowo nawet nie istnieje. x_X Wstyd mi, wstyd.

    P.S. Zapraszam także do mnie, jeśli masz ochotę --> http://letmeendthissorrow.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  3. Ojaciesole, to jest zajebiste!

    Uwierzysz, że wczoraj, (a właściwie to już dzisiaj) siedziałam do 2:50 i czekałam na nowy rozdział? A teraz patrzę, że rozdział o 3:09 dodany. ;D

    A co do odcinka: przemyślenia Gerarda są jeszcze lepsze niż ostatnio! I Frank grający piosenkę "Run To The Hills", którą kocham!

    A, i jeszcze mam pytanie. Jak się odmienia imiona: Gerard i Bob, to się wstawia tam apostrof? Bo ja już sama nie wiem...

    pozdrawiam, luna ;)



    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, wstawia się apostrof, pani na polskim nam kiedyś wspominała C;
      Jestem taka szczęśliwa, że wam się podobają moje wypociny. *rumieni się* Dziękuję za komentarze, jesteście wszystkie takie kochane C: Postaram się was w żaden sposób nie zawieść, pozdrawiam i tulam bardzo mocno. ^^

      Usuń
  4. Mikey rządzi! I w ogóle to zajebiste jest i tyle w temacie *__*
    Jejuuuu, to jest cudowne! Coraz lepsze! *spada z krzesła i pisze na oślep* Dziewczyno, Twój styl pisania... oj, brak słów. Cuuuuuudo. Nic dodać, nic ująć.
    Hm... tylko co dalej z Frankiem... mam nadzieję, że Gerard - nasz kochany skurwiel - go przyjmie do domu... albo coś w tym stylu :-)
    Oby tak dalej! Jesteś świetna.
    Anonimek :-)

    OdpowiedzUsuń
  5. Siedzę i pochłaniam to opowiadanie, wstyd mi że tak późno je znalazłam bo jest naprawdę bardzo dobre. Masz fajny styl pisania taki lekki i przyjemny, szybko się czyta i chce więcej. Podoba mi się też pomysł bezdomnego Franka i Gerarda-skurwiela, (którego jestem wielką fanką) Czuję bardzo dobrego Frerarda :)

    http://invisible-frerard.blogspot.com/ - wpadnij jak zechcesz.

    xoxo Pozrowienia Zoombie

    OdpowiedzUsuń