niedziela, 23 grudnia 2012

Rozdział 2

 Tak więc, zapodaję następny rozdział. Trochę dłuższy i ,według mnie, odrobinę ciekawszy ;-)
 Wszystkim życzę wesołych świąt, hoł hoł hooł!
 A, no i proszę o komentarze, to chyba nie takie problematyczne, a dla mnie ważne. Wtedy nie czuję się samotna... C; Piszcie co wam się podoba, co nie i ogólnie, piszcie.
A teraz bez dalszych wstępów, BUM!

   Dostałem zlecenie stworzenia obrazu dla pewnego bogatego gościa z jakiejś wielkiej firmy. Chciał pejzaż,  a kiedy pytałem go o jakieś szczegóły, nie mówił mi nic, co mogłoby choć trochę sprecyzować jego zamówienie. Odpowiadał po prostu, że mogę namalować co zechce, oby to był pejzaż. W sumie cieszyłem się, mogłem puścić wodzę fantazji, zrobić co mi się żywnie podoba, a koleś i tak mi zapłaci. No, i to jest właśnie to, co kocham! Mógłbym mieć więcej takich zamówień, a nie tylko non stop portrety zmarłych już dawno dziadków albo słodkich piesków lub kotków. I jeszcze ci denerwujący właściciele swoich zwierzaczków, gotowi zabić, jeśli rzeczywisty wygląd ich pupili będzie choć odrobinę odbiegał od tego na płótnie. "Tylko niech pan uwzględni naturalny kolor futra, Mruczek ma cudowną, cynamonową sierść." To doprowadzało mnie do szału. No błagam, ludzie dajcie poszaleć skromnemu artyście! Czułem, że byłem stworzony do bardziej ambitnych celów. I właśnie to zamówienie wyjątkowo mi odpowiadało, choć zdawałem sobie sprawę, że będę musiał poświęcić na nie więcej czasu niż na inne. Kupiłem już wielkie płótno, największe jakie mogłem dostać, zrobiłem nawet część szkicu i w takim zaczętym stanie obraz stał oparty o szafkę w mojej sypialni. Nie miałem zielonego pojęcia, co z nim dalej zrobić, a miałem tyle pomysłów. Jednak żaden z nich nie wydawał mi się taki na prawdę powalający na kolana. Tak więc, pozostało mi tylko czekać na jakiś magiczny impuls ze strony mego artystycznego umysłu, który, mam nadzieje, nadejdzie niebawem.
A jeśli nie, to z kasy nici.

   Z tego żyłem, rzekomo byłem artystą. Śmieszyło mnie trochę to słowo, jednakże niektórzy mnie tak nazywali, głównie Mikey, gdy się ze mnie nabijał, ale niech już mu będzie. Sam nie lubiłem mówić o sobie w taki sposób, a jeśli już to robiłem, było to przepełnione ironią i dystansem do tego słowa. "Artysta" to termin oznaczający bardzo wiele, nie ma pewności, czy tyczyłem się do któregokolwiek z jego znaczeń. Lecz z całego tego "bycia artystą" całkiem nieźle mi się żyło, o dziwo. Skończyłem szkołę (nie obyło się bez problemów, ale udało się), kupiłem ten dom i tak to mi się wiodło. Absolutnie nie mogę powiedzieć, że jest tu źle, fajnie się urządziłem. Jednak, moje życie... Cóż, różnie bywało, głównie dlatego, że z reguły nie jestem przyjazną osobą, a moje grono znajomych jest bardzo wąskie. 

Może to dlatego, że jesteś nieczułym egoistą, Way?

 Już w szkole średniej byłem samotnikiem, moim jedynym i ciągłym towarzyszem był gruby szkicownik z twardą, czarną okładką. Zawierał on nie tylko moje rysunki, ale też przemyślenia, czasem wiersze. Starałem się jakoś wypełniać czas kiedy byłem sam, głównie poprzez rysowanie i malowanie. Potrafiłem zatracić się w tych czynnościach na bardzo długi czas. I tak na prawdę, tylko to dobrze mi wychodziło. Nikt z moich najbliższych nigdy nie powiedział mi, że moje prace są ładne, czy chociaż w miarę przyzwoite. Ale sam to wiedziałem, czułem, że mam jakiś tam talent i nie pomyliłem się. W między czasie, kiedy to nie poświęcałem się sztuce, darłem mordę w naszym garażowym bandzie. Nie sądziłem, że to polubię, a jednak się przekonałem. Mikey kombinował, żeby załatwić nam gdzieś jakiś występ, bawił się w menadżera, dlatego ostatnimi czasy trochę więcej ćwiczyliśmy. Mój brat strasznie to przeżywał. Często wydzierał się na mnie, kiedy nawet tylko trochę spóźniłem się na próbę. Poganiał mnie non stop, jakby myślał, że ten zespół sprawi, że staniemy się sławni czy coś takiego. Bawiło mnie to, i to bardzo. Ale dla odstresowania się i zapomnienia o wszystkich, kłopotach lubiłem sobie pośpiewać, pomagało mi to. Wykrzyczeć wszystko, co leży ci na sercu, nie zważając na to, co powiedzą inni. Nie uważałem broń Boże, że wspaniale śpiewam, w życiu. Ale jak na nasze standardy, byłem odpowiedni.

   Siedziałem na kanapie, przegryzając jakieś zwietrzałe chipsy, kiedy nagle coś sobie przypomniałem. Ten chłopak z parku. Czułem się cholernie winny wobec niego, wiedziałem, że wyrzuty sumienia nie dadzą mi spokoju. Rzadko kiedy czymkolwiek się przejmowałem, jeśli tak się jednak zdarzało, chciałem jak najszybciej załatwić to, co urągało mojemu zwyczajowemu myśleniu. Nienawidziłem uczucia, kiedy coś sobie obiecałem, a potem nic z tego nie wychodziło, właśnie przeze mnie i mój paskudny charakter. A ja postanowiłem mu pomóc, postanowiłem i nie miałem zamiaru się z tego postanowienia wycofywać. Więc nie ma co tuczyć dupska, trzeba się ruszyć i biec tam do niego. Jak postanowiłem, tak zrobiłem. Wstałem, ubrałem się pośpiesznie i wybiegłem z domu. Upewniłem się jeszcze, czy mam pieniądze. Tak, w tylnej kieszeni moich ciemnch jeansów spoczywał dziesięciodolarowy banknot. Pogoda była dziś bardzo ładna, miałem niemal stuprocentową pewność, że brunet znów będzie tam, gdzie go ostatnio widziałem. Słońce świeciło, choć od czasu do czasu mocniej powiało i momentalnie robiło się chłodniej. Wcale nie było jakoś tam bardzo ciepło, w końcu mieliśmy początek października. Jak na moje oko, było jakieś 12, może maksymalnie 14 stopni. Wiatr wiał w kierunku północno - zachodnim.

No tak, a ciśnienie pewnie wynosiło 1005 hPa. Od kiedy jesteś pogodynką, Way?

W sumie, pogodynka to całkiem fajny zawód i... Boże, o czym ja myślę?!  
   Szedłem, niemal biegłem w kierunku parku, Gdy byłem już blisko celu, spostrzegłem postać niskiego bruneta stojącego na skrzynce z gitarą w rękach. Tak, to był on, na pewno. Z tylnej kieszeni spodni wyjąłem 10 dolarów i powoli zbliżyłem się do chłopaka. Miałem wrażenie, że wcale nie jestem mile widzianą przez niego osobą.

Łał, Gerard, jaki z ciebie bystrzak.

 Po raz kolejny byłem jedyną osobą zaciekawioną jego ulicznym występem. Ja, ja jeden stałem obok i byłem nim w pewien spósób...Zafascynowany? Brunet odwrócił głowę i nasze spojrzenia spotkały się. Poznał mnie, na pewno mnie poznał, widziałem to po jego wyrazie twarzy, który mówił: "Co, znowu przyszedłeś popatrzeć na bezdomnego nieudacznika, a potem nie dać mu ani centa, skąpy dupku?" Tak, byłem przekonany o tym, że tak myślał. No coż, teraz miałem okzję, aby to zmienić. Patrzyłem w jasnobrązowe, a może raczej złote oczy chłopaka, pełne pogardy wobec mnie. Brunet grał jakąś na pewno znaną mi piosenkę, lecz nie byłem w stanie przypomnieć sobie teraz jej tytułu. Grał bardzo dobrze. Rzucało się w oczy, że był obyty z gitarą i to porządnie. W końcu schyliłem się i wrzuciłem banknot do jego futerału po instrumencie. Zrobiłem to bardzo szybko, jakbym czegoś się wstydził. Przypominałem skarcone dziecko, które teraz naprawia swoje złe zachowanie. Chłopak chwilę zerkał w dół, a potem odchylił głowę i z radością w głosie rzucił:
 - Łaał, gościu, dzięki! Jeszcze nikt tutaj nie dał mi aż tyle! - z jego oczu momentalnie zniknęły wszelkie oznaki negatywnych uczuć do mnie. Teraz uśmiechał się szeroko, a jego twarz aż promieniała ze szczęścia. Wyglądał bardzo młodo. Czemu chłopak w tak młodym wieku tuła się po ulicach? To nie jest w porządku ,to jest cholernie niesprawiedliwe i okrutne, jak cały ten popieprzony świat.
 - Nie ma sprawy. - odparłem dość cicho, zaskoczony zmianą nastawienia chłopaka wobec mnie. Kurde, skoro 10 dolarów to dla niego taki majątek, to ten koleś musiał naprawdę nędznie żyć. - Słuchaj, - ciągnąłem dalej, już trochę głośniej -  serio, bardzo dobrze grasz na gitarze.
Chłopak zlustrował mnie uwarznie spojrzeniem. Dopatrywał się ironii, czy żartu w mojej wypowiedzi. Najwidoczniej nie był przyzwyczjony do komplementów.
 - Wielkie dzięki, yyym... prze pana? -  odpowiedział trochę zmieszany. Zwalił mnie z nóg tym "prze pana". Jasna dupa, to ja już tak staro wyglądam?! Dobra, on był ode mnie młodszy, ale na moje oko to było maksymalnie 5 -6 lat.
 - Błagam, tylko nie prze pana, czuję się jeszcze w miare młodo. - odpowiedziałem, uśmiechając się do chłopaka. Odwzajemnił mój uśmiech, zachichotał cicho, po czym odrzekł:
 - Dobra, przepraszam. Rzeczywiście nie wyglądasz na mocno starego. - zaśmiałem się głośno słysząc te słowa.
 - Dzięki wielkie. - rzuciłem po chwili. Stałem tak jeszcze przez moment, bo nie wiedziałem, czy ciągnąć dalej tą dziwną rozmowę, czy odejść jak gdyby nigdy nic i zostawić nowopoznanego chłopaka tutaj, samemu sobie. Nic by się w sumie nie stało, gdybym tak zrobił, przecież nie znam tego gościa. Ale miałem przecież poprawić opinie o sobie, a nie ją pogorszyć, wychodząc na jeszcze bardziej zdziczałego idiotę. Po chwili zamyślenia spytałem:
 - Słuchaj, może nie powinienem się wtrącać, bo to nie moja sprawa, ale niech będzie, że spytam, bo coś mnie korci... Co tutaj robisz? Nie wyglądasz mi ani na pijaka, czy ćpuna, sprawiasz wrażenie bystrego chłopaka. Więc czemu tu jesteś? - zastanowiłem się nad tym co powiedziałem i zrobiło mi się głupio, wręcz czułem, że moje policzki oblewają się czerwonym rumieńcem. Znam człowieka kilka sekund, a już wypytuję go o szczegóły z jego życia. Tak, nie ma to jak być ograniczonym intelektualnie człowiekiem. Lub po prostu mieć niewyparzony jęzor. Czemu nagle zainteresowałem się losem całkowicie obcej mi osoby? I to jescze ja, Gerard Skurwiel Way. Brunet był wyraźnie zaskoczony moim pytaniem, lecz po chwili odpowiedział:
 - Hmm... Czy ja wiem... - mówił drapiąc się po głowie. Zastanowił się chwilę, wziął głęboki oddech, po czym głośno wypuścił powietrze i mówił dalej -  Po prostu, czasem nie wszystko układa się po twojej myśli i ani się obejrzysz, lądujesz na ulicy z rozwalającą się gitarą. - Chłopak zeskoczył ze swojej skrzynki z lekkim, zadziornym uśmieszkiem na twarzy. Stanął naprzeciwko mnie, odgarniając kosmyki ciemnych, brązowych włosów ze swojej bladej twarzy.
 - Jestem Frank. Frank Iero. - powiedział chłopak wyciągając swoją wytatuowaną rękę w moim kierunku. Zaskoczył mnie tym zachowaniem, jednakże było to bardzo miłe z jego strony. Myślę, że ja sam nie zdobyłbym się na taki spontaniczny, przyjazny gest. Kurde, nie dość, że on już nie ma mi za złe wczorajszego zachowania, to jeszcze chce mnie poznać. Mnie!
 - Gerard Way, fajnie cie poznać, Frank. - odpowiedziałem troche zawstydzony, po czym lekko ścisnąłem jego drobną dłoń. Na moich policzkach nadal jawiły się pozostałości po intensywnie różowych rumieńcach, ale zmusiłem się do uśmiechu. Chciałem, żeby wyglądał szczerze, lecz za bardzo mi to chyba nie wyszło. - Słuchaj, przepraszam, że wczoraj zachowałem się jak zadufany w sobie kretyn. Nie miałem przy sobie ani centa, przysięgam. - tłumaczyłem się. Nawet nie wiem w jakim celu.
 - Ej, daj spokój, nie ma sprawy, ja się nie gniewam. - odparł nowopoznany chłpak, machanąwszy ręką. Teraz jeszcze bardziej widziałem, jak bardzo jest niski. Ale ten wzrost, tak jak i tatuaże i cała reszta elementów jego wyglądu, pasowały do niego idealnie. Wyróżniał się z nudnego tłumu, nijakiej, ludzkiej masy, podążającej za nowopojawiającymi się trendami. Taki prawdziwy oryginał, niewiele takich osób w dzisiejszym społeczeństwie.
 - Słuchaj, może przejdziemy się gdzieś? Nie będziemu przecież rozmawiać na środku parku, są fajniejsze miejsca. - rzuciłem bez większego namysłu. Powinienem czasem pomyśleć, zanim coś powiem, ale do tego wniosku zawsze dochodziłem po fakcie. Oczy chłopaka błysnęły radośnie, a usta rozciągnęły się w geście szerokiego, szczerego uśmiechu.
 - Jasne, chyba dziś nigdzie się nie śpiesze. - Zaśmiałem się cicho na jego słowa. Ten koleś ma ogromny dystans do siebie, już go cenię. Chłopak odwrócił się szybko na pięcie i pewnym krokiem ruszył na przód. Przez chwilę przyglądałem się, jak jego niemal czarne, rozczochrane włosy powiewają lekko, smugane przez październikowy, chłodny wiatr.
 - Idziesz, czy nie? - odwrócił się, pytając radośnie.
 Otrząsnąłem się i podbiegłem kawałek, by za chwilę ramię w ramię iść z Frankiem przez parkową alejkę.

5 komentarzy:

  1. - A więc do tego doszło!?
    - Zaiste, doszło. Nie wiem co napisać! Lecz może jakoś wykrzesam z siebie te parę zdań.
    Cóż, tak podejrzewałam, że tym grajkiem będzie Frank (inaczej nie byłby to Frerard, nie?) ;) Ten opis październikowej pogody tak... Stworzył taką miłą atmosferę - jesienny wietrzyk, liście i te sprawy. Teraz tylko czekać na wyjaśnienie przeszłości Franka.
    No i hmm... Rzeczywiście, Gerard świetnie orientuje się w pogodzie. Tak na oko określić ciśnienie... no niesamowite. Cholera, naucz mnie tego!
    Po trzecie - błędy są, ale jakoś nie rzucają się w oczy z krwiożerczym zamiarem (wiem, że się starasz i poprawiasz to co najmniej 100288192746168348466352 razy). Póki co pozdrawiam i do następnego :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Frerard powiadasz? Z chęcią zabiorę się za to, ale jutro... znaczy się dzisiaj, bo już po północy! Ale chciałam dać o sobie znać jakbym umarła w zaspie śnieżnej... Co ja pieprzę... Dobra, kończę. Zjebany dzień. Ale wiedz, że masz nową czytelniczkę. Ot co. Wesołych

    OdpowiedzUsuń
  3. Yeah! Ludzie świętują Wigilię, a ja wpieprzam żelki i czytam Frerardy. :3

    Gerard jako pogodynka. ;) Już sobie go wyobraziłam jak na TVNie prognozę pogody prowadzi. ;D

    Możesz mi zdradzić ile ten rozdział stron w Wordzie zajął? (sama też piszę i nie wiem co ile nowy rozdział ciachać)

    Życzę Wesołych Świąt, luna.

    OdpowiedzUsuń
  4. Niestety, jestem na tyle dziwnym człowiekiem, że nie piszę tego w Wordzie... Mam takie coś co się nazywa Word Pad i tam to wszystko piszę. Znaczy się, przepisuję, bo najpierw piszę w zwyczajnym zeszyciku. Tak, wiem, jestem taka staroświecka xD Ale taki jest mój tok tworzenia i tyle. C:
    Jeżeli chodzi o długości rozdziałów, to zdaję się na swoje własne wyczucie.
    Pozdrawiam bardzo serdecznie C:

    OdpowiedzUsuń
  5. Nowy Frerard.? Oczywiście. W życiu nie odmówiłabym takiego opowiadania.
    Hmm... Po przeczytaniu dwóch pierwszych odcinków muszę ci pogratulować. Historia zapowiada się ciekawie i niezwykle interesująco. Już zacieram ręce na następny rozdział. Mam nadzieję, że przerwy pomiędzy nowymi częściami nie będą długie. ;)
    Mam tylko takie dziwne wrażenie, że Gerard jest taki... Uuuuuch... Nie wiem nawet jak to ująć, ale w niektórych momentach kojarzył mi się ze zwykłym, zapatrzonym w siebie, rozpuszczonym dzieciakiem. Nie mówię, że rzeczywiście tak jest, ponieważ trudno to ocenić po przeczytaniu tylko dwóch rozdziałów, jednak ja osobiście odniosłam takie wrażenie.
    No i ta Helen... Nie mam na razie powodów, by jej nie lubić, oprócz przypuszczeń, że najprawdopodobniej będzie wadziła rozwijającej się więzi między Gerardem i Frankiem... Ale i tak już mi tam przeszkadza. ;p

    OdpowiedzUsuń