niedziela, 27 stycznia 2013

Rozdział 8

 Wiem, że się rzadziej odzywam, przepraszam. I przepraszam też za tempo wstawiania, ale choroba mnie zmogła ponownie. Póki co, daje następny rozdzialik, jest całkiem... przyjemny ;) Zapraszam.




  Słońce już dawno schowało się za linią horyzontu, kiedy razem wracaliśmy z próby, tą samą ścieżką co zawsze, tak dobrze nam znaną, lipową alejką. Było kompletnie ciemno. Drogę oświetlały nam jedynie uliczne latarnie, których z resztą w samym parku było bardzo niewiele. Lubiłem takie spacery w ciemnościach, nawet bardziej niż te w dzień. Ogólnie ciemność jest fascynująca, taka tajemnicza i nieprzewidywalna.
Słabo widziałem twarz mojego towarzysza, ale coś podpowiadało mi, że Frank uśmiechał się od ucha do ucha. Dziś znowu dał prawdziwy popis swoich umiejętności i wszyscy byli z niego bardzo dumni, a w szczególności ja. Był szczęśliwy kiedy z nami grał. Widać było, że na dobre się u nas zaaklimatyzował, tu było jego miejsce i nikt go już nie zastąpi. Nawet gdyby ktoś tego chciał, nie pozwoliłbym na to. Zdążyłem już przyzwyczaić się do obecności tego chłopaka w naszym zespole, bardzo mi ona odpowiadała.
  Szliśmy równym krokiem, co jakiś czas omijając małe zbiorowiska wody na drodze. Cholerny październik! Ciągle padało i padało, nawet w słoneczne dni, jeśli w ogóle się takie jeszcze zdarzały. Kałuże pojawiały się coraz częściej. Nagle ciszę między nami przerwał plusk wody. Zatrzymałem się na chwilę, aby zobaczyć co go wywołało. To był Frank, wskakujący z impetem w jedną z kałuż. Czasami ten chłopak zachowywał się jak pięcioletnie, nadpobudliwe dziecko.
- Kurwa, Frank, co ty najlepszego odwalasz? - krzyknąłem do rozentuzjazmowanego bruneta. Miało to wyjść poważnie, jakby z  wyrzutem, a wyszło, jak zwykle, z wielką dozą uśmiechu. On ciągle sprawia, że się uśmiecham. Nic na to nie poradzę. - Nie dość, że przemoczysz buty, to się przeziębisz! Przecież jest zimno jak cholera! - widząc, jak wielką radość Frank ma z głupiej kałuży, nie potrafiłem zachować powagi w głosie. A on spojrzał na mnie swoimi dużymi oczami, podskoczył do góry i jeszcze raz obficie chlapnął wodą, pokrywając nią przy tym moje nogi.
- Czy ty bierzesz jakieś leki uspokajające, czy mam ci je kupić? - zapytałem, wycierając rękawem nogawki moich spodni. To było na nic, gdyż nie wysuszyło spodni, a tylko zamoczyło rękawy płaszcza.
- Oj, wyluzuj, Gee. No dobra, już przestaję. - Frank popatrzył na mnie z miną zbitego szczeniaczka, po czym zaczął głośno chichotać. Mimo że jego trampki były całkowicie przemoczone, on nie przestawał rechotać. Często zastanawiam się, skąd takie pokłady radości w tym skrzywdzonym przez los chłopaka. Kiedy zobaczyłem go pierwszy raz, wydawał się być inny. Nieco bardziej... poważny? W sumie, nie powinno oceniać się książki po okładce, ale wtedy odniosłem właśnie takie wrażenie. Teraz wiedziałem, że chłopak ma zupełnie inny charakter, który nie jest jednolity. Frank jest zmienną osobą. Często zachowuje się jak dzieciak. Częściej niż sprawia wrażenie zamkniętej w sobie, wstydliwej osoby. Taki też bywa, oczywiście. Ale gdy brązowooki jest radosny, mam świadomość, że to dzięki mnie. Kiedy jestem przy nim i poznaje jego charakter, czuję, że zbliżamy się do siebie coraz bardziej. Ogromnie mnie to cieszy. Może Skurwiel Way nareszcie znajdzie kogoś, kto go zaakceptuje takim, jakim on jest, bez potrzeby zmieniania się. Bo ten chłopak nie musiał się zmieniać, był wyjątkowy. Chociażby teraz, zimno, wiatr piździ po uszach, a on bez żadnego wierzchniego okrycia, w przemoczonych trampkach, skacze i śmieje się szczerze na całe gardło.
- I co teraz zrobisz, głupolu? Przemoczyłeś buty i zachorujesz - powiedziałem, udając nierozbawionego całą sytuacją.  A bawiła, cholernie bawiła.
- Aj tam, błahostkami się przejmujesz. Wyschną kiedyś - odpowiedział chłopak, chichocząc rozkosznie.

Boże, Gerard, czy ty myślisz czasem o czymś innym niż o cudownym, wspaniałym, prześlicznym uśmiechu tego kurduplowatego bruneta?

Szczerze, ostatnimi czasy, rzadko.
- Może znajdę nawet coś na zmianę w moim podręcznym tobołku - dokończył.
Fakt, Frank wszędzie ciągał ze sobą niedużą, podróżną torbę. Jakoś nie zwróciłem na to wcześniej uwagi. Pewnie miał tam kilka koszulek na zmianę, parę spodni, może jeszcze gacie czy coś w tym stylu. Ewentualnie oprócz tego jakąś bluzę, chociaż jeszcze nigdy nie widziałem go w niczym innym, niż tylko w koszulce. To zdecydowanie za mało, żeby o takiej zasranej porze roku mieszkać na ulicy. A było coraz zimniej. Z dnia na dzień słońce nie dość, że świeciło słabiej, to jeszcze szybciej robiło się ciemno. Teraz to już na poważnie bałem się o Franka.
- Chodź, podejdź tu do mnie, durniu - powiedziałem do chłopaka łagodnie, obdarzając go przyjaznym uśmiechem. Emanujący szczęściem Frank zrobił zadziorną minkę i w podskokach do mnie podszedł. Zdjąłem z siebie mój długi szalik z frędzlami i zacząłem powoli obwiązywać go wokół bladej szyi niskiego chłopaka. Był tym czynem wyraźnie zaskoczony. Przestał chichotać i przyglądał się z uwagą mojej twarzy, po czym rzekł nieśmiało:
- Gerard, wcale nie musisz... - zaczął, ale przerwałem mu w połowie zdania.
- Ciiicho. Nic nie mów. Oczywiście, że muszę. Jest za zimno, żebyś hasał sobie w samej koszulce, mój drogi - mówiłem, zdając sobie po chwili sprawę, że to "mój drogi" wyrwało mi się całkowicie mimowolnie. Frank uśmiechał się słabiutko, a na jego blade dotąd policzki, wstąpiły delikatne rumieńce. Zaśmiałem się cicho, dostrzegając to. Widok wywołał u mnie ciepłe, przyjemne uczucie. Kiedy kończyłem wiązać szalik i zabierałem już ręce od chłopaka, niechcący musnąłem palcem jego gładki policzek, co tylko spotęgowało to miłe uczucie ciepła. Policzek Franka był bez żadnych skaz, miękki, ale bardzo zimny. Chłopak marzł, lecz nie chciał albo wstydził się mi o tym powiedzieć. On wielu rzeczy się wstydził.
- Gee, nie wiem jak ci dziękować... Jesteś cudownym przyjacielem. - Frank podniósł głowę i zadarł ją lekko do góry, aby móc spojrzeć mi prosto w oczy. Był niższy, dlatego musiał trzymać głowę trochę zadartą do góry. Jego oczy w kolorze bursztynów mieniły się w słabym świetle latarni. Pogłaskałem go delikatnie po głowie, mówiąc:
- Nie musisz mi w żaden sposób dziękować. Nie chcę, żeby mój przyjaciel marzł.
Często używałem w swoich wypowiedziach skierowanych do niego słowa "przyjaciel", aby zobaczyć, czy reaguje on na nie tak samo jak ja. No i także dla tego, że zdawałem sobie sprawę, iż coraz bliżej nam do stania się prawdziwymi przyjaciółmi. Frank na to słowo zawsze uśmiechał się w zwalający mnie z nóg sposób, co pozwalało mi wyciągać jasne wnioski.
  Szliśmy dalej lipową alejką, powoli zbliżając się do jej końca. Podjąłem już decyzję. Zastanawiałem się nad tym wcześniej i byłem pewien tego, co chcę zrobić. Tym razem nie zostawię mojego przyjaciela na pastwę ulicy. Nie jestem już tym skurwielem, którym byłem jeszcze nie tak dawno. Teraz byłem skurwielem z uczuciami. Brzmi to dziwnie, nie powiem. Byłem pełen takich sprzeczności.
Ustaliśmy na rozstaju naszych dróg, rzucając sobie nawzajem głębokie spojrzenia.
- To co, do następnego razu? - zapytał chłopak, obdarzając mnie swoim uroczym uśmiechem, pomimo tego, że tak na prawdę było mu smutno. Tak jak i mi. Ale zaraz wszystko ulegnie zmianie i nikt już nie będzie smutny.
- Frank, słuchaj, ja... -  zacząłem niepewnie. Miałem świadomość tego, że to, co zaraz powiem, może na zawsze zmienić moje życie, ale bardzo tego chciałem. - Krótko cię znam, ale wiem, że jesteś dla mnie kimś ważnym i chcę dla ciebie dobrze... - czułem, że mój głos załamie się za moment. - Nie mogę pozwolić, żebyś dalej plątał się po ulicy w te okropnie zimne wieczory. Nie mogę znieść tej świadomości, że cierpisz – urwałem, gdyż poczułem zaciskające się na mojej dłoni delikatne, chłodne palce. Podniosłem wzrok, do tej pory wlepiony w ziemię i ujrzałem jego uśmiechniętą twarz. Chciał mnie po prostu uspokoić, widział trud, jaki towarzyszył wypowiadanym przeze mnie słowom. Jego uśmiech koił moje nerwy. Rzadko się czymś denerwuję czy przejmuję, dlatego trudno mi wyjść z tej sytuacji obronną ręką. Sam nie dam rady. Ale on nadal tu jest i przysłuchuje się z uwagą temu, co mówię. Spojrzałem w jego roziskrzone oczy. W te dwa piękne bursztyny. Mimowolnie mocniej ścisnąłem jego drobną dłoń. Całkowicie odruchowo. - Możesz zamieszkać u mnie, jeśli oczywiście wyrazisz na to zgodę. Póki nie znajdziesz sobie jakiegoś własnego miejsca i nie ułożysz jakoś życia… Służę domem, pomocą i czym tylko jeszcze sobie zechcesz, i jak długo zechcesz - skończyłem dukać z wielkim trudem. Nie spuszczałem wzroku z twarzy bruneta. Patrzył na mnie z niedowierzaniem jak w zaczarowane zwierciadło. Spostrzegłem, że jego bursztynowe oczy zaszły łzami, a dolna warga drgała nieznacznie.
- Gerard, ja... - odrzekł niezwykle cicho, niemal szeptem. - Ja nie wiem co powiedzieć... Ty masz swoje życie, nie jestem pewien, czy mogę się w nie tak władować z butami. Po co ci jakiś przybłęda w domu... - mówił chłopak drżącym głosem, nie spuszczając ze mnie wzroku ani na chwilkę. Nie dowierzał, ciągle pragnął dalszych zapewnień o prawdziwości moich słów.
- Ten przybłęda, to mój przyjaciel - odrzekłem, zbliżając się do Franka. Podniosłem dłoń i delikatnym ruchem otarłem łzę, która spływała po jego gładkim policzku. Dreszcz, który niespodziewanie przebiegł po całym moim ciele spowodował, że z moich ust wydobył się cichy syk. Cóż, nie kontroluję pewnych odruchów, jestem tylko człowiekiem. Chłopak podniósł wzrok, pozwalając naszym spojrzeniom spotkać się ponownie. Spoglądając w jego roziskrzone oczy, wyszeptałem:
- Frankie, zabieram cię do siebie i nie protestuj już.
„Frankie” to doprawdy prześliczne zdrobnienie jego imienia. Ale ja, bystrzak, odkryłem je dopiero teraz.
Chłopak bez słowa zbliżył się do mnie. Powoli przyłożył swoją głowę do mojej klatki piersiowej, a ręce splótł na mych plecach. Taki cały we mnie wtulony, nadal dygotał. Nie wiem czy z zimna, czy z jakiegoś innego powodu. Teraz przynajmniej mogłem odwzajemnić ten gest. Objąłem go jedną ręką w okolicy bioder, drugą zaś pogładziłem lekko jego potargane przez wiatr włosy. Głośno wypuściłem powietrze z ust, a ono natychmiast zamieniło się w białą chmurkę, która po chwili całkowicie się rozpłynęła. Poczucie zimna znikało, kiedy byliśmy tak blisko. Czułem szybkie bicie jego serca. Było to dla mnie całkowicie nowe doświadczenie. Serce innego człowieka, bijące tak blisko ciebie... Zdawało się niemal, że byliśmy jakby jedną osobą, czując wzajemnie rytmiczne uderzanie swoich serc. Będę tęsknić za tym uczuciem, kiedy ta chwila przestanie trwać. Słabym głosem, wyszeptałem:
- Frank, nie płacz już, wszystko się ułoży. Nie zostawię cię w potrzebie. Możesz na mnie liczyć, pamiętaj o tym.
Teraz byłem całkowicie przekonany o szczerości swoich słów. Nie musiałem go oszukiwać, bo wiedziałem, że chcę wypełnić każdą obietnicę, jaką mu złożę. To taki niepisany pakt między mną, a moim sumieniem.
Chłopak odkleił się ode mnie powoli i spojrzał mi w oczy wzrokiem przepełnionym nadzieją i wdzięcznością. Jego kąciki ust uniosły się delikatnie. Wyglądał tak bezbronnie, nie mógłbym go takiego zostawić tutaj, czyli praktycznie nigdzie. Bo to nie było miejsce, w którym człowiek może mieszkać. Szkoda, że zdałem sobie z tego sprawę dopiero teraz. Zaopiekuję się tym chłopakiem. Przyrzekam to sobie, choćby nie wiem jak to miało wpłynąć na moje dotychczasowe życie. Z resztą, ono się teraz nie liczy tak jak on.
- Dziękuję... - szepnął cichutko, nie zabierając swoich drobnych dłoni z moich pleców. Chciałbym, żeby zostały tam jak najdłużej. Obdarowywał mnie bezgranicznym ciepłem.
On mnie zmieniał, zmieniał na lepsze.
- Chodźmy już do domu, Frankie – odparłem, wciąż głaszcząc jego włosy, skołtunione i uroczo rozczochrane.
"Do domu". Te słowa musiały zabrzmieć dla niego tak obco...

3 komentarze:

  1. Jej, jakie to było... urocze. I znowu cały rozdział przeczytałam z wielkim bananem na twrazy. Coś mi się wydaję, że mam chce mnie wysłać do psychologa, bo uśmiecham się jak głupia (znów) do monitora.
    Yay, chcę kolejny rozdział! To jest takie przyjemne, tak fajnie się to czyta!
    Taki miły rozdzialik.
    A póki co - weny i zdrowia i czasu życzę!
    Anonim

    OdpowiedzUsuń
  2. Wybacz mi, zacna niewiasto, żem się tak długo nie odzywała.
    Rozdział hmm... piękny ;D Kolejny opis lipowej alejki. Ach, jak ja to lubię. To tworzy taką niesamowitą atmosferę (Czemu ja tak chrzanię o tej alejce?! Słodki Jezu...) Tak na marginesie bardzo ładnie z pana Skurwiela strony, że przyjął Frania pod dach ;D No, ciekawe co tam dalej wymyślisz.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ech, ja i mój refleks...
    Chciałam napisać, że rozdział bardzo przyjemny i taki... ciepły?
    No, w sensie, że bardzo mi się podoba. ;3 I czekam, jak dalej potoczy się ta historia. ;)

    xo Luna

    OdpowiedzUsuń