wtorek, 12 lutego 2013

Rozdział 9

  Tak, wiem, moje tempo jest zabójcze.
Tak, wiem, w tym opowiadaniu nie dzieje się nic konkretnego.
Tak, wiem, nikogo to nie obchodzi.
Ale! Jest jedno ale. I to takie, że oto następny rozdział wytworów mojego chorego umysłu. Smacznego.
Komentujcie, ja nie gryzę C;




    Przychodzi w życiu każdego człowieka (nawet takiego skurwiela jak ja) taki moment, gdy pytasz siebie samego: "Jaki to wszystko ma sens? Po co ci to?" Zaczynasz czuć swojego rodzaju pustkę, bardzo trudną do wypełnienia. W końcu dochodzisz do wniosku, że mimo posiadania wszystkiego, co potrzebne, czyli domu, pieniędzy, telefonu i innych pierdół, wcale ci to nie wystarcza i po jakimś czasie te wszystkie rzeczy tracą na swojej wartości tak bardzo, że kompletnie nie poświęcasz im już swojej uwagi. Tak, żyłem tylko dla siebie. Kiedy miałem to, czego chciałem, czułem się zadowolony i spełniony, kompletnie w nic niezaangażowany, od nikogo i niczego niezależny. Myślałem, że tak można żyć i nie ma w tym nic złego. Boże, teraz widzę, jak bardzo się myliłem... Powoli zatracałem się w swojej samotni życia. Niezależność, którą kiedyś tak bardzo uwielbiałem, stawała się moim przekleństwem. Zostawałem sam, otoczony nic nieznaczącymi przedmiotami, jednak w końcu coś zrozumiałem. Nareszcie pojąłem to, co najważniejsze. Jeśli nie masz z kim dzielić tego, co masz, nawet jeśli masz tego niewiele, to twoje życie jest nic nie warte. Prawdziwie żyć można jedynie wtedy, kiedy możesz obdarować kogoś cząstką siebie, swoim smutkiem, radością, złością czy chociażby miłością. Człowiek egzystując sam dla siebie , absolutnie nic nie zyskuje. Może jedynie umacniać się we własnej samotności, obserwując, jak wszystko dookoła niego umiera. Czasami chciałem umrzeć. Nie widziałem w śmierci nic przerażającego. Była ona nawet w pewien sposób fascynująca. Ale nie chciałem umrzeć sam, a ta wizja nawiedzała mnie bardzo często. Moje zwłoki leżące w trumnie pośrodku pustej sali, przy której siedziałby pewnie tylko mój brat. Na szczęście ocknąłem się w porę. Przerwałem mroczny sen o życiu i w końcu zacząłem naprawdę żyć. Zdobywałem zaufanie osoby, która powoli stawała się dla mnie kimś, z kim mogę podzielić się absolutnie wszystkim. Ten niewielki, acz znaczący krok naprzód, dostarczał mojemu życiu światła. Tego światła, którego tak bardzo mi brakowało, za którym nieświadomie tęskniłem każdego dnia mojej ziemskiej tułaczki.
  Powoli uczyłem się kochać. Tak po prostu, za nic, bez powodu.

***

  Staliśmy na progu mojego domu. Niebo tej nocy było praktycznie bezchmurne i cudownie rozgwieżdżone, a księżyc świecił wyjątkowo wyrazistym blaskiem. Wszystko to sprawiało, że wcale nie chciało mi się chować w mieszkaniu, ale widziałem, że mój towarzysz marzł, więc pośpiesznie przekręciłem kluczyk w drzwiach. Wchodziliśmy do środka kompletnie po omacku. Włącznik skutecznie się przede mną ukrywał, lecz w końcu udało mi się go odszukać i w przedpokoju natychmiast rozbłysło blade światło. Frank stał w miejscu, przypatrując się wszystkiemu z wielką uwagą.
- Jejku, Gerard, jak ty ładnie mieszkasz - powiedział chłopak głosem pełnym zachwytu, błądząc wzrokiem po każdym zakamarku mojego salonu. Zadarł głowę do góry i począł uważnie przyglądać się dość nowatorskiemu żyrandolowi, który wynalazłem kiedyś na pchlim targu. Miał on gigantyczny klosz, zajmujący jedną czwartą sufitu, kształt rombu i wyrazisty, szkarłatny kolor. Byłem taki zadowolony, kiedy go kupiłem. Pamiętam to do dziś. Jednak był on tak wielki, że musiałem wynająć kolesia z przyczepką, żeby zawiózł mi go do domu. Kiedy byliśmy już u mnie, ów facet zapytał, czy byłbym na tyle uprzejmy i zapłacił za tą usługę, a ja zatrzasnąłem mu samochodowe drzwi przed nosem, odczepiłem przyczepkę z żyrandolem i zwiałem. Facet był tak zbity z tropu, że nawet nie zareagował na to, że zabieram jego przyczepkę. Zachowałem się jak ostatni kretyn, ale wtedy nie miałem przy sobie ani centa, a nie chciałem się tłumaczyć. Dwa dni później przyjechała do mnie policja, a ja musiałem oddać przyczepkę i zapłacić za transport. To było tak upokarzające, że poczułem się jak kryminalista z IQ poniżej 50. Dobrze, że cały ten gość nie wniósł sprawy do prokuratury, bo miałbym niezły sajgon. Całe szczęście, obyło się bez tego.

 Uwaga, Gerard Skurwiel Way, złodziej przyczepek, jest na wolności! Chrońcie kobiety i dzieci!

Chryste, czasem na serio myślę, że wizyta u psychologa wcale by mi nie zaszkodziła.
- Oj nie przesadzaj, Frank - odrzekłem głosem przepełnionym ironicznym zawstydzeniem. - Wersal to nie jest, ale lubię swoją przytulną chałupkę. Mam tu wszystko, czego mi trzeba, tu jest moje miejsce na ziemi. - Spojrzałem na zachwyconego moim domem bruneta. Był taki zdumiony wystrojem mojego wnętrza, a przecież nic takiego szczególnego w nim nie było. Parę abstrakyjno-artystycznych pierdół, które kiedyś notorycznie kolekcjonowałem. Właśnie takie jak ten przeklęty, piękny żyrandol, stół w kuchni i zegar, który również wyglądem odbiegał od normy. W każdym razie, Frank sprawiał wrażenie zagubionego w pięciogwiazdkowym hotelu, bardzo prostego człowieka.
- Nie bądź taki skromny. Ślicznie się urządziłeś, masz gust.
Co racja, to racja, tego akurat nie mogłem mu odmówić.
- Dzięki - odpowiedziałem, uśmiechając się nieznacznie pod nosem. Staliśmy tak jeszcze przez moment, a Frank ciągle badał wzrokiem mój salon i kuchnię. Nagle zauważył stojące obok schodów biurko, przy którym pracowałem. Większość moich prac trzymałem w swojej sypialni, ale kiedy zabierałem się za tworzenie nowych rysunków, siadałem w tym niewielkim kątku. Mój pokój był raczej miejscem, gdzie odpoczywałem od obowiązków rysownika. Brązowooki chłopak postawił swoją torbę na podłodze, zdjął przemoczone do suchej nitki trampki i podbiegł do mojego stanowiska pracy. Oparł się o schody i uważnie przyglądał się kilku leżącym na biurku, zaczętym szkicom.
- Kurde, Gee, to twoje? - zapytał raptem. - Nie mówiłeś, że jesteś taki świetny w tym, co robisz - dodał radośnie, odwracając się w moją stronę z kartką w dłoniach. Na jego twarzy malował się wyraz zdumienia. Podszedłem do chłopaka, oglądając rysunek, który wywołał w nim takie zainteresowanie moją twórczością. To był szkic lipy, bardzo byle jaki szkic, bo tworzyłem go wyjątkowo zaspany, siedząc na ławce w parku o 4 nad ranem. Pamiętam, że wyrwałem kartkę z tymże rysunkiem ze szkicownika i już miałem zamiar ją wyrzucić, ale jakoś o tym zapomniałem i ten nieudany twór został na moim biurku, niepotrzebnie zajmując miejsce. Nie wiem, co mnie powstrzymało.
- Ach, to... To serio bardzo przeciętny rysunek. Ważniejsze prace trzymam w sypialni na górze - odpowiedziałem, spoglądając z rezygnacją na trzymaną przez Franka kartkę. Serio, wstyd mi było, że akurat tą pracę zobaczył jako pierwszą, ale najwidoczniej i ona mu się spodobała, skoro już stwierdził, że "jestem taki dobry w tym, co robię".
- Pokażesz mi je? Proszę, proszę, proszę, obiecuję, że ich nie zniszczę! - zapytał błagalnie, przystępując z nogi na nogę jak niecierpliwe dziecko. Wpatrywał się we mnie uroczo błagalnym wzrokiem, naprawdę przypominał rozczulającego dzieciaka.
- Dobra, nie ma sprawy - odrzekłem, parskając śmiechem. To bardzo miłe, że ktoś od samego początku interesuje się moją twórczością i otwarcie mówi, że mu się podoba. - Ale najpierw sugeruję, żebyś poszedł się wykąpać, a potem wszystko ci pokażę i o wszystkim opowiem, obiecuję. - Powoli wyciągnąłem kartkę z jego dłoni i położyłem ją z powrotem na blacie biurka.
- Aż tak bardzo śmierdzę? - zapytał z ironią i wyszczerzył zęby w geście zadziornego uśmiechu. Wybuchnąłem głośnym śmiechem, Frank również.
- Nie jest najgorzej, ale może być jeszcze lepiej - odrzekłem, na chwilę powstrzymując się od głośnego, gardłowego rechotu. - Słuchaj, na półce po prawej stronie od drzwi masz ręczniki, a w szafce pod umywalką stoi pianka do golenia, szampon do włosów i taki zielony koszyczek z maszynkami jednorazowymi. Bierz, co tylko potrzebujesz - tłumaczyłem chłopakowi. Jego jasne, wpatrzone we mnie oczy błyszczały radośnie. Przypominały bursztyny, przez które przebijają się promienie słońca. Był szczęśliwy, pokazywał mi to każdym swoim słowem, spojrzeniem, czy gestem. A kiedy on był szczęśliwy, ja także byłem. - No leć już. - Skinąłem na niego głową. Brunet jeszcze raz na mnie spojrzał, po czym uśmiechnął się szeroko i powiedział:
- Dziękuję, Gerard. Za wszystko.
Powoli przejechałem dłonią po jego włosach, głaszcząc je delikatnie. Rzucił mi urocze, dziecięce spojrzenie spod opadającej niechlujnie na czoło, ciemnobrązowej grzywki. Mógłbym wpatrywać się w jego oczy godzinami i wcale by mi się to nie znudziło. Za każdym razem odnajdywałem w nich coś nowego, coś jeszcze bardziej niezwykłego. Widziałem w nich siebie. Ale nie tylko dlatego, że obraz mojej osoby odbijał się w jego tęczówkach. Po prostu wiedziałem, że już tam jestem, w jego umyśle i sercu. Pozwalał mi na to, pozwalał mi stawać się jego cząstką.
- Biegnij już pod ten prysznic - wyszeptałem z radością. Frank z entuzjazmem kiwnął głową, odwrócił się powoli i zniknął za jasnymi drzwiami prowadzącymi do łazienki.

***

Po dwudziestu minutach w uszach ponownie zadźwięczał mi jego przyjemny głosik. Wystawił głowę z łazienki, po czym krzyknął dość niepewnie:
- Gee...
- Co takiego? - odpowiedziałem szybko, wstając z kanapy.
- Bo widzisz, nie mam tu przy sobie żadnych czystych ubrań, a myślę, że nie masz ochoty oglądać mojego wychudzonego ciała paradującego po twoim domu w samym ręczniku... - rzekł nieśmiało chłopak, chichocząc cicho. Chciał chociaż odrobinę zatuszować swój uroczy wstyd. Miałem ochotę zaśmiać się głośno, ale powstrzymałem się i tylko parsknąłem stłumionym chichotem. Przez chwilę mój umysł nawiedził obraz półnagiego Franka, schodzącego po schodach z mojej sypialni, odzianego jedynie w luźno przewiązany w pasie ręcznik... Ogarnij się, Way!

Halo, psycholog? Tak, Gerard potrzebuje natychmiastowej pomocy.
Boże, co się ze mną dzieje, ja wariuję...

- Już ci coś daje, poczekaj chwilę. - Wstałem i popędziłem na górę do swojej sypialni. Z szafy wyciągnąłem białą, czyściutką koszulkę i czerwono-czarne bokserki. Mogą być na niego trochę za luźne, ale mają ściągacz w pasie, więc może jakoś będą się trzymać na tym wychudzonym tyłku Franka. Zabrałem ubrania i szybko zbiegłem po schodach, dobiegając do łazienki. Drzwi do niej były lekko uchylone, widoczna była tylko głowa bruneta, jego ręka i skrawek ręcznika, zawiązanego na tyle nisko, że kości biodrowe chłopaka były całkowicie wyeksponowane. Bardzo ładnie wyeksponowane, ale to już swoją drogą...
- Trzymaj, golasie - rzuciłem z uśmiechem na ustach.
- Wielkie dzięki - odpowiedział zarumieniony Frank, zabierając ode mnie t-shirt i bokserki. Rumieńce, które czasami pojawiały się na jego policzkach, odejmowały mu lat. Przypominał zawstydzonego szesnastolatka, kompletnie nie wyglądał na swoje dwadzieścia dwa lata.
  Po kilku minutach łazienkowe drzwi otworzyły się ponownie i zaparowanego pomieszczenia wyłonił się brązowooki w moich ubraniach. Moja koszulka wyglądała na nim jak worek, a bokserki za bardzo odstawały od nóg, ale brunet wyglądał doprawdy zabawnie i uroczo.

Czy ty przypadkiem nie za często używasz słowa "uroczy", aby określić tego chłopaka? Jest masa innych słów, a ty uczepiłeś się akurat tego.

O ludzie, bo on był uroczy, no i co ja poradzę? Mimo to, tak, to brzmi odrobinie dziwnie... Ale czy ja sam w sobie nie jestem dziwny? Jestem, jestem cholernie dziwny.
Parsknąłem niekontrolowanym śmiechem.
- No i z czego tu się śmiać? - zapytał, kiedy ja próbowałem nie przewrócić się w tym napadzie rechotu.
- Oj, to nic takiego, Frank, naprawdę - odpowiedziałem, przyglądając się zaróżowionym policzkom chłopaka. Jego twarz przybrała kolor barszczu, przez co jeszcze trudniej było mi powstrzymać swój śmiech.
- To nie moja wina, że masz gdzieniegdzie trochę więcej ciałka niż ja, Gee - odparł zadziornie, ukazując swoje śliczne zęby, białe jak śnieg. Jeszcze raz parsknąłem śmiechem, po czym zatraciłem się w jego uśmiechu. Żaden uśmiech nie sprawiał mi tyle radości, co jego. Był dla mnie nagrodą za wszystko, co dla niego zrobiłem. Nie potrzebowałem nic więcej, chciałem tylko tego, żeby dzięki mnie ten chłopak uśmiechał się zawsze. "Zawsze" to takie wielkie słowo...
- Chciałeś chyba obejrzeć moje prace, co? - zapytałem, kaszląc nerwowo. Nie wiem dlaczego poczułem, że nagle się zawstydziłem.

Trzeba było jeszcze dłużej gapić się na uśmiechniętą twarz Franka, to by ci na pewno pomogło. Jezu, Way, ale z ciebie kretyn...

- No tak, chciałem, fakt - rzekł chłopak. Nareszcie wróciłem na ziemię. - Więc pokaż mi je, nie mogę się już doczekać. - Przestępował niecierpliwie z nogi na nogę. Zachowywał się jak uroczy dzieciak. Cholernie uroczy.

Znowu nadużywasz słowa...

Tak, tak, wiem, do jasnej cholery, wiem! I nic na to nie poradzę.
- No to, w takim razie, chodźmy. - Skinąłem głową, wskazując piętro i po chwili razem wchodziliśmy po schodach prowadzących do mojej sypialni.

3 komentarze:

  1. Tak, tempo zabójcze, nie zaprzeczę. xD

    Ale mnie to opowiadanie interesuje i baaardzo mi się podoba. Kocham Twój styl pisania! I to jak Gerard kłóci się w myślach sam ze sobą.

    "Uwaga, Gerard Skurwiel Way, złodziej przyczepek, jest na wolności! Chrońcie kobiety i dzieci!" Ten fragment mnie rozwalił. ;D

    Mam nadzieję, że nowe rozdziały już wkrótce.

    xo Luna [już bez zbędnych nawiasów;)]

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuuuja bardzo C; Za to, że mimo tego jak bardzo mi się zjebało tempo ktoś mnie jeszcze dogląda. C;

    Nowe rozdziały są już dawno napisane, ale u mnie poprawki trwają wieczność. No i sporo mam na głowie ostatnimi czasy. :(

    Pozdrawiam :*

    OdpowiedzUsuń
  3. Och, miałam do nadrobienia kilka rozdziałów :3 Szczerze powiem, że zawieje tą laską Gerarda i Frank wejdzie do łazienki, a ona będzie golić sobie nogi jednorazową maszynką do golenia Gerarda Waya z zielonego koszyczka, opierając stopę o umywalkę XDDDDDDDDDD Jakaż wnikliwa wizja mnie napotkała :D

    OdpowiedzUsuń