piątek, 12 lipca 2013

Rozdział 13 LOL

Witam.
Nie mam pojęcia, co ja właściwie robię.
Nie łudzę się, że ktokolwiek to przeczyta oraz od razu mówię, nie łudźcie się, że będę te opowiadanie kontynuowała.
Wena opuściła mnie na dobre po pewnym traumatycznym wydarzeniu, mającym miejsce pod koniec marca tego roku. Chyba dla całej MCRmy był to niewyobrażalnie bolesny cios, więc daruję sobie ględzenie na ten temat.
Chodzi mi po prostu o to, że porzuciłam swojego bloga dokładnie przez to, co się wtedy stało, za co nie przepraszam. To opowiadanie przestało mieć sens. Ale w ostatnim czasie, pewna zajebista osoba zaczęła mnie męczyć, żebym wzięła dupsko w troki i coś napisała. Gdyby nie ona, nie byłoby tego rozdziału.
Chciałam się po prostu sprawdzić, czy jeszcze potrafię coś możliwego napisać. Można powiedzieć, że chciałam zrealizować pewien scenariusz, który był z tym rozdziałem związany. Ten rozdział jest wyjątkowy, popierdolony i niedojebany. Pisałam go pod wpływem kawy pitej o 1:00 w nocy. Nie wiem, czy komukolwiek się spodoba. Jeżeli ktoś ma ochotę, może go skomentować i powiedzieć, czy chce mu się czytać ten szajs dalej. Jeżeli tak, to kto wie, może nie do końca to zostawię? Może rzeczywiście wezmę się za to? 
Na koniec lecą podziękowania dla Grzywy, dzięki której to coś w ogóle się tu znalazło. Męcz mnie dalej, może coś dobrego z tego wyjdzie XD
No, jeżeli ktoś przebrnął przez to sranie w banie i ma ochotę tonąć w wytworach mojego umysłu dalej, zapraszam do lektury.








Nie wiadomo kiedy, październik się skończył. Ani się obejrzeliśmy, a mieliśmy już ostatni dzień miesiąca. Ten czas wniósł do mojego życia naprawdę wiele. Nie wiem dokładnie, na których nowych wartościach mam skupić się najbardziej, ani która z nich wszystkich jest najbardziej istotna, ale chyba w gruncie rzeczy liczą się po prostu ogólnie pojęte zmiany. Chaos - mnóstwo mu zawdzięczam. Odpowiedzialność - czyni ze mnie kogoś lepszego. Mógłbym tak wymieniać, ale to raczej zbędne. Skupić należy się na tym, że jest po prostu jaśniej. Różnie można pojmować to słowo, ale ja mam własną definicję, którą zachowam dla siebie.
         Pogoda się popsuła, to chyba jedyna negatywna rzecz w tym wszystkim, co się wydarzyło. Od tygodnia cały czas padało i wiał cholernie zimny wiatr, który przeszywał cię na wskroś swoim lodowatym powiewem, wydmuchując z ciała resztki zachowanego wcześniej ciepła, wyniesionego z domu, czy kawiarni. Rzadko opuszczaliśmy nasze miejsce zamieszkania, no chyba, że było to niezwykle konieczne. Odwołaliśmy sporo prób, gdyż często lało tak mocno, że najlepszy parasol nie zdawał się na nic. A ja chrzanię zapieprzanie w takie ulewy przez miasto i marnowanie mojej ulubionej jesionki. Ale to dobrze, miałem czas na dokończenie obrazu. I po wielu dniach harówki nad nim, zarywanych nocach i hektolitrach wypitej kawy, był on ukończony. Poświęciłem temu pejzażowi tak mnóstwo czasu, że rzadko kiedy miałem wolną chwilę, aby spędzić ją wspólnie z Frankiem. Ubolewałem nad tym niemiłosiernie. Chłopak często snuł się po mieszkaniu, niemrawo stawiając nogę za nogą. Robił sobie kawę, albo wyciągał piwo z lodówki, po czym siadał przed telewizorem i wgapiał się w niego tak długo, aż nie zmorzył go sen. Kiedy już spał, ja patrzyłem na niego z politowaniem, zabierałem od niego pustą puszkę, czy kubek, dawno spoczywający już na dywanie, przykrywałem go kocem i wracałem do pracy. No bo co innego mogłem zrobić? Ale nieważne. To wszystko jest nieważne, bo miałem zamiar mu to wynagrodzić, już niebawem.
         Tegoroczne Halloween wypadało w środę. Niby nie robiło to żadnej różnicy, ale nie dość, że nienawidziłem bachorów, robiących tego dnia wielki ambaras o cukierki, to podwójnie nienawidziłem, kiedy coś takiego działo się w środku tygodnia. Wówczas powinienem w spokoju siedzieć nad jakimś szkicem czy malowidłem, a nie bawić się w rozdającego słodycze, radującego się wspaniałym, narodowym świętem amerykańskiego obywatela, bez żadnych zmartwień, bo przecież to taki wspaniały kraj… Już około godziny 16 mój dom był atakowany przez przebranych za wróżki, wampiry, zombie czy inne dziwadła najeźdźców, których głównym i jedynym celem było pozyskanie czegoś, co da im siły do dalszych grabieży pobliskich domostw, czyli batoników, landrynek, czekolady, lizaków i żelków.
Moja irytacja chyba sięgnęła zenitu, ale już się uspokajam.
Lubiłem Halloween za specyficzny klimat, który wokół siebie roztaczało. Nie łażące od domu do domu gnidy, z wiecznym uśmieszkiem na ustach i diabłem za skórą, tylko wspomnienia i historie, wiążące się z tym świętem. Pamiętałem, że w moim rodzinnym domu na Halloween mama pozwalała mi wypożyczyć jeden horror z pobliskiej wypożyczalni kaset video. To była moja największa atrakcja tego dnia, na którą czekałem można powiedzieć cały rok. Nie jakieś tam słodycze, i tak miałem nadwagę jako dzieciak, a wcale się słodkościami nie zajadałem.
Bo nie mieliśmy na to pieniędzy, ale to swoją drogą.
Zamykałem się wtedy w pokoju całkowicie sam, aby jeszcze bardziej poczuć dreszczyk emocji, towarzyszący mi tego dnia od samego rana. Bałem się jak cholera, w pewnych momentach miałem ochotę krzyczeć, ale powstrzymywałem się, zagryzając kawałek bluzki, czy chowając twarz w poduszkę. Wypożyczałem same filmy klasy B, prawdziwe badziewia, ale każdy w moim wieku wtedy się tym zachwycał. Ja dodatkowo potem robiłem przeróżne rysunki i komiksy, w których przedstawiałem postacie z danego horroru w zupełnie innych rolach, niż odgrywały wcześniej. Wilkołak był, dajmy na to, pielęgniarką, a zombie panią z okienka kasy biletowej na dworcu. Strasznie mnie to śmieszyło, ale za to inni uznawali, że jestem popieprzony. Do dziś nie mam pojęcia czemu.
Słowem – Halloween jest jednocześnie fajnym i kurewsko irytującym świętem.
         Około godziny 20 zaczęło padać i zerwał się ten przeklęty, urywający głowy wiatr. Wszystkie dzieciaki uciekły do domów. No, przynajmniej jeden plus. Byłem pewien, że tego wieczoru już żaden mały, idiotycznie ubrany gówniarz nie zapuka do moich drzwi. Doskonała okazja, by spędzić trochę czasu z pewnym niskim, brązowookim chłopakiem, dzielącym wraz ze mną miejsce zamieszkania. On tego dnia był nie tylko znudzony, ale sprawiał wrażenie wręcz przygnębionego i nieobecnego. Chodził zamyślony, wcale się nie uśmiechał. Tylko siadał na szerokim parapecie w salonie i patrzył przez okno na szarą ulicę i pozbawione liści drzewa, które z każdym podmuchem wiatru niemal dotykały ziemi. Przypominały wystające z ziemi, kościste dłonie pokryte jakimś dziwnym, zielonoszarawym szlamem. W końcu do niego podszedłem. Kiedy brunet mnie zauważył, zadarł lekko głowę i zmusił się do niewyraźnego uśmiechu. Zrobiło mi się niewyobrażalnie smutno, bo widziałem, że stara się nie dawać po sobie poznać, że coś jest nie tak i chować się za płachtą sztucznej radości.

 Może po prostu nie chce z tobą rozmawiać i próbuje cię zbyć? Olewałeś go przez tak długi czas…

Wcale nie olewałem, nie miałem po prostu czasu. Przecież pracowałem, on to doskonale wiedział.

 Wiedzieć, to i wiedział, ale na pewno było mu przykro, kiedy widział, że kompletnie nie zwracasz na niego uwagi. Tak tylko mówię, nie, żeby coś…

Próbujesz mnie wpędzić w poczucie winy, tak?

 Sam się w nie wpędzasz, kretynie w firmowej jesionce. Tak na marginesie, wyglądasz w niej jak pacan z targu.

Teraz to przegiąłeś, wyglądam w niej bardzo twarzowo!

 Kto ci to powiedział? Babka z pobliskiego warzywniaka? Mama?

Dobra, po prostu cię zignoruję, cześć.

- Wszystko w porządku? – zapytałem, siadając naprzeciwko niego. Podkulił nogi i oparł brodę na kolanach.
- Tak mi się wydaję. – Odpowiedział, nie patrząc na mnie. Już po tym mogłem poznać, że kłamie.
- Daj spokój, nie baw się ze mną. Przecież widzę, że coś z tobą nie tak. – spojrzał na mnie smutnymi oczami i westchnął. Przeczesał dłonią włosy i ponownie zaczął wpatrywać się w ulicę, bombardowaną przez strugi deszczu. Nie chciał rozmawiać, ale niestety, muszę dowiedzieć się, co jest grane, inaczej nie zaznam wewnętrznego spokoju.
- Wiesz, Gerard… To nic wielkiego. Jakaś taka… No wiesz, sezonowa deprecha, coś w tym rodzaju. Doskonale wiesz, o czym mówię, jesteś artystą. - rzekł, nie odrywając oczu od okna. Wzruszył ramionami. No ładnie, teraz doskonale widzę, że próbuje mnie zbyć, jak nic. Głośno kaszlnąłem, aby zwrócić na siebie jego uwagę.
- Tak, tak. A teraz mów prawdę. Nie odejdę z tego miejsca nawet na krok, dopóki nie usłyszę prawdziwej odpowiedzi. – skrzyżowałem ręce na piersiach, aby jeszcze bardziej zaznaczyć, że nigdzie się stąd nie ruszam. Frank utkwił wzrok w swoich stopach, aby potem przenieść go na mnie. Oparł głowę o szybę, po czym rzekł:
 - Tak się dziwnie składa, że mam dziś urodziny – przewrócił oczami – pierwsze urodziny, które spędzam będąc włóczęgą. Targa mną coś dziwnego, sam nie mam pojęcia co. Nie wiem, czy mam być smutny, czy się cieszyć, nic już nie wiem. Dlatego pozostało mi rozmyślać. Wiesz, takie „Co by było gdyby…”. Ale widzę, że nic dobrego z tego nie ma i tylko tonę w cholernym dole, wypełnionym wspomnieniami. Minął kolejny rok mojego spierdolonego życia, to chyba tyle. – powiedział, po czym ponownie odwrócił się, aby wyjrzeć przez okno. Nadal lało, chyba nawet jeszcze mocnej, niż dwie minuty temu. A ja zamarłem. Kompletnie nie wiedziałem, w jaki sposób mam zacząć moją odpowiedź. Głupie uczucie, kiedy wiesz, że jesteś w takiej sytuacji, że twoje słowa na nic się nie zdadzą. Choćbyś nie wiem jak bardzo się starał, będą tylko pustą paplaniną.
 - Frank, ja… - zacząłem swoje dukanie. – Nie miałem pojęcia, nie wiedziałem… Nigdy nie wspominałeś, kiedy masz urodziny i ja…
 - Wiem, przecież wiem. – przerwał mi. – Skąd miałeś wiedzieć? Nigdy o tym nie mówiłem, uznawałem to za coś totalnie zbędnego. Nie chodzi o to, że są moje urodziny, tylko o to, co za tym idzie. Lata lecą, świat nie czeka, ja nadal jestem tym samym nieudacznikiem i nic w życiu nie osiągnę. – przerwał i spojrzał mi w oczy, a kiedy zobaczył, że nadal jestem lekko skołowany, położył mi rękę na ramieniu i mówił dalej. – Ty i tak dałeś mi więcej, niż dostałem przez te 22 lata. I przyznajmy szczerze, kompletnie na to nie zasługuję.
Przygniótł mnie jeszcze bardziej.
Cholera, no co ja mam powiedzieć? „Tak, masz rację Frank, ale spoko, nie musisz dziękować, wiem, że jestem zajebisty, swoją drogą, wszystkiego najlepszego.” Taka odpowiedź odpada, ale nie jestem w stanie powiedzieć teraz nic mądrego. Żadne rozwlekłe, pełne drugiego dna i filozofii gadki profesora Way’a też nie wchodzą w grę. Więc co, pozostało mi siedzenie na dupsku i kiwanie głową? Świetnie.

 Już tyle razy robiłeś z siebie idiotę, że jeden raz w tą czy w tamtą nie zrobi różnicy.

Pewnie, jeszcze by tego brakowało, żebym się z tobą zgodził.
- Posłuchaj mnie. – zebrałem się w końcu w sobie. – Mam w dupie to, jakie było twoje życie, zanim cię poznałem. A wiesz dlaczego? Bo wiem, że ty też chcesz wymazać to z pamięci, więc staram się ci w tym pomóc. Może i w poprzednim życiu byłeś nieudacznikiem, ale czy ze swojej winy? Nie. Żyłeś w szambie przyjacielu, dopiero co stamtąd wychodzisz. A ja tu jestem, bo zależy mi na tym, żeby ci się udało. Zatem proszę, zrób mi tę przyjemność i nie mów, że nic nie osiągniesz, bo dobijasz tym nie tylko siebie, ale głównie mnie. Bo ja tu jestem, bo ja tu będę, dopóki tylko będziesz tego chciał, dopóki nie powiesz, że już mnie nie potrzebujesz, że już wiesz, co chcesz robić, gdzie i z kim. A póki co, życzę ci wszystkiego, kurwa, najlepszego. – przytuliłem go tak niespodziewanie, że Frank aż zadrżał. Cały był w moim żelaznym uścisku, nie mógł nawet podnieść swoich rąk. A ja nie zauważyłem, kiedy po policzku zaczęła spływać mi pojedyncza łza.

 Czasem staram się ciebie zrozumieć. I staram się, i staram, i wiesz co? Gówno z tego wychodzi.

 - Yyy, Gerry, zgniatasz mnie i moje narządy wewnętrzne… - wykrztusił chłopak, a ja się opamiętałem i w końcu go puściłem. Nie mam pojęcia, czemu to zrobiłem. Nadmiar emocji robi swoje. Brunet popatrzył na mnie jak na wariata. – Ty płaczesz? – szybko wytarłem tą jedną, feralną łzę.
 - Niee, no gdzie tam. – machnąłem ręką. Frankie uśmiechnął się i czule pogłaskał mnie po potarganych włosach.
 - Nie wiem co ci strzeliło do głowy, ale wiedz, że już mi lepiej. Dziękuję. – tym razem to on mnie objął, ale zrobił to bardzo ostrożnie i delikatnie. Trwało to krótką chwilę, ale zdążyłem zaciągnąć się zapachem jego włosów.
Obłęd.
Odsunął się ode mnie i uśmiechnął się, w ten sposób, który tak uwielbiałem. Całkowicie szczery, niczym niewymuszony. Wtem coś przyszło mi do głowy.
 - Kurde, w sumie, to mam coś dla ciebie. Miałem to pokazać już jakiś czas temu, ale jakoś wyleciało mi z głowy. Chyba nadszedł odpowiedni moment. – powiedziałem, zeskakując z parapetu.
 - Coś ty znowu najlepszego wymyślił? – spytał podekscytowany.
 - Zobaczysz! – krzyknąłem, wbiegając po schodach. Jak burza wpadłem do sypialni, po czym zabrałem z niej niedawno ukończony obraz. W sumie, to dobrze, że jednak nie pokazałem go Frankowi wcześniej. Dzisiejsza okazja jest wręcz idealna. Zbiegłem na dół, a kiedy brunet mnie ujrzał, jak oparzony zeskoczył z parapetu.
 - Stój, gdzie stoisz, ani drgnij. – rzekłem pozornie groźnym tonem. Chłopak zatrzymał się i stał z szerokim uśmiechem na ustach, co chwila przystępując z nogi na nogę. Pingwiny na wybiegu w zoo, które widzą, że za chwilę ktoś rzuci im jakąś pyszną rybkę, zachowują się i wyglądają dokładnie tak samo, jak on w tym momencie. Podszedłem do niego powoli, za plecami chowałem duże płótno. – Pamiętasz, jak bardzo byłem pogrążony w pracy nad ostatnim pejzażem? Wspominałem, że czegoś mu brakuje. Cóż, po tygodniach męczarni, ten brakujący element został odnaleziony i teraz uważam, że obraz jest w pełni ukończony. Chciałbyś go może ocenić? – spytałem zadziornie.
 - Dureń z ciebie – zaśmiał się – pokazuj to, ale mi to migiem. – podskoczył. Wyciągnąłem wcześniej skrywany za plecami obraz i podniosłem go, aby mój niezbyt wysoki przyjaciel mógł obejrzeć go jak najdokładniej. Kiedy Frank zobaczył moją pracę, zamarł. Najpierw po prostu stał z szeroko otwartymi oczami, a potem odruchowo przyłożył dłoń do lekko rozchylonych z zaskoczenia ust. Stał jak słup, nie wykazując żadnych czynności życiowych przez kilka sekund.
 - O Jezusie, czy to… - dukał zszokowany. – Mogę to potrzymać?
 - Jasne. – ostrożnie podałem mu obraz, a brunet usiadł na parapecie, kładąc sobie płótno na kolanach. Ostrożnie przejechał po nim swoją wytatuowaną dłonią.
 - Gerard… Ale przecież… Ten chłopak z gitarą, tu pod drzewem – wskazał palcem pewien punkt na pejzażu, jakby dalej nie dowierzał.
 - Tak, to ty. – usiadłem obok niego. Nasze nogi zwisały z parapetu. Z tą różnicą, że moje dotykały podłogi, Franka zaś radośnie podrygiwały w powietrzu.
 - Ale kiedy mówiłeś, że czegoś tu brakuje, sądziłem, że masz na myśli coś spektakularnego, oryginalnego, niezwykłego. Coś, co uczyni ten obraz wyjątkowym. – popatrzył mi w oczy, doszukując się w nich jakiegoś wyjaśnienia. Obdarzyłem go łagodnym, ciepłym spojrzeniem i skinąłem głową.
 - Toteż i tak zrobiłem. – powiedziałem krótko i bez ogródek.

 Brawo. Nie, na serio, brawo. Jeszcze mu może powiedz, że ślicznie dziś wygląda, czy coś w tym stylu.

Jestem z nim po prostu szczery, w czym ty kurwa mać widzisz problem?!

 Ja widzę problem? To ty właśnie go zauważyłeś.

Zwariuję, przysięgam.

 - Ale… - zaczął zagubiony Frank - Ale ja, serio? Ja w twoim mniemaniu właśnie taki jestem?
 - Nie w moim mniemaniu. Po prostu, taki jesteś. Szukałem czegoś wyjątkowego w różnych źródłach, starałem się udoskonalić ten obraz na mnóstwo sposobów. Zmianą techniki pracy, czy perspektywy, dodając najdziwaczniejsze elementy. Pierwowzorem osoby siedzącej pod drzewem był anioł. Ale kiedy doszedłem do momentu, kiedy miałem dorysowywać mu skrzydła spostrzegłem, że mimowolnie ów anioł ma twoją twarz. Widzisz? Podświadomie cały czas to właśnie ty miałeś być tym wyjątkowym elementem, tylko potrzebowałem czasu, żeby to zauważyć. Zrezygnowałem ze skrzydeł, zastąpiła je gitara. I oto ty. – objąłem go ramieniem. – Przepraszam, jeżeli to jest w jakiś sposób dla ciebie niezręczne, ja po prostu chciałem być w zgodzie ze swoim zmysłem artysty. – zaśmiałem się nerwowo i poczułem, że zaczyna mi się robić straszliwie gorąco. Może przesadziłem?
 - Gerard… Ty popierdolona osobo. – tym razem obaj się zaśmialiśmy. – Jestem dla ciebie… Aniołem? Bez żadnych wad? Wyjątkowym, jedynym? – przeszył mnie swoim spojrzeniem. Czułem się bezradny, ogłupiony. I sam sobie to zgotowałem. A teraz wbiegłem w jakiś pieprzony zaułek, bez wyjścia, przede mną ściana, za mną horda groźnych psów. Mogę jedynie błagać o wybawienie. Ujął moją roztrzęsioną dłoń. Przeszedł mnie dreszcz.
 - Nie masz skrzydeł, nie zawsze postępujesz właściwie. Nie wiesz, co to niebo, nie pochodzisz stamtąd. Ale sprawiasz, że ja mogę zaznać dobroci, wprowadzasz ją w moje życie i nie chcesz nic w zamian. To chyba najbardziej pasuje do anioła. – mówiłem, ale tak naprawdę nie analizowałem swoich słów. Wypowiadałem je automatycznie, jakbym już dawno temu je sobie przygotował, a one teraz wyfruwają z moich ust bez żadnych wątpliwości. Nie wiedziałem, co chcę powiedzieć, ale najwidoczniej moja podświadomość wiedziała to doskonale.
Nagle wszystko utonęło w ciemnościach. No tak, wiatr pewnie zerwał linie wysokiego napięcia gdzieś w okolicy. Jedynym źródłem światła w pomieszczeniu stała się strużka bladego, księżycowego światła, ukradkiem wpadająca przez okno. Oświetlała tylko twarz Franka. Tak naprawdę, jedynie to się teraz liczyło.
A on patrzył. Ale nie tak, jakby znów się czegoś doszukiwał, lecz tak, jakby w końcu coś zrozumiał, pojął coś niezwykle ważnego. Odnalazł to we mnie i cieszył się tym. Ja miałem w tym momencie w jakiś sposób jeszcze bardziej go w tym utwierdzić. Tymczasem, chłopak powoli przejechał palcami po moim policzku. Śledził wzrokiem każdy mój ruch, każdą reakcję.
Wpatrywał się we mnie i uśmiechał.
 - Może jest coś, co mogę dla ciebie zrobić… - wyszeptałem. Nie mam pojęcia dlaczego, to było kompletnie bez sensu. Poczułem, że zaczynam drżeć na całym ciele. A księżyc świecił, tak pięknie świecił.
To była chwila. Moment. Ułamek sekundy.
Całował mnie powoli. Z początku tylko napieraliśmy na siebie wargami, a ja myślałem.
Tak, dokładnie, myślałem. Chociaż w takiej chwili to dość niepoważne, ale cóż, czy ja kiedyś postępowałem zgodnie z ogólnie przyjętymi normami?
Moją twarz otulał jego ciepły oddech, krótki i nieregularny. Kiedy oparłem dłoń o jego klatkę piersiową, wyraźnie czułem bicie serca.
On był taki roztrzęsiony i niezdecydowany. Nie zdziwiłbym się, gdyby zaraz chłopak wyskoczył przez okno i pobiegł trzy przecznice dalej, aby zaszyć się w jakimś pubie i nie myśleć już o niczym.
Ale był tu, a ja wciąż czułem jego usta.
Strach i niepewność. To chyba wzięło teraz górę. Obaj uczyliśmy się stopniowo to wszystko przezwyciężać.
Całowałem się z najlepszym przyjacielem. Byłem tego w pełni świadomy. Zdawałem sobie sprawę z tego, że wszystko się zmienia.
Ale najwspanialsze było to, że dokładnie tego chciałem. Pragnąłem go pocałować już nie od dziś. Teraz mam pewność, że postępuję właściwie.
On też tego chciał, czułem to.
Kiedy na chwilę przerwał pocałunek, widziałem, że drży. Chwyciłem w dłonie jego twarz i pocałowałem go jeszcze raz, tym razem bez strachu o cokolwiek. Przylgnął do mnie jeszcze bardziej, a ja schowałem go w ramionach. Pocałunek stał się intensywniejszy, ale nie zachłanny. Nasze wargi i języki łączyły się na tyle powoli, że mogłem wyłapać każdą jego wątpliwość czy chwilę wahania, ale niczego takiego nie dostrzegłem. Po prostu się całowaliśmy, jak dwoje ludzi, którym na sobie zależy.
To było coś absolutnie niezwykłego.
Frank oderwał się od moich ust i ponownie spojrzał mi w oczy. Był szczęśliwy, widziałem to. Poczułem muśniecie warg na swoim policzku. Po tym, chłopak ułożył głowę na mojej klatce piersiowej i cały się we mnie wtulił. Objąłem go i delikatnie pocałowałem w czoło.

 Co masz zamiar teraz zrobić? Wszystko zepsułeś.

Jak to, co ty chrzanisz, dlaczego zepsułem?

 Wasze relacje, przyjaźń. Wszystko się teraz zmieni.

Wiem, przecież wiem, ale przynajmniej przestałem się oszukiwać. Nie rozumiesz, że to dobre dla nas obojga?

 Masz na myśli ciebie i mnie, prawda?

Dokładnie.

 ***
- Gerard, obudź się. – zaczął potrząsać moim ramieniem. Z trudem uniosłem niezwykle ciężkie w tym momencie powieki. Rozejrzałem się i spostrzegłem, że dalej znajdujemy się na parapecie w salonie.
 - Zasnęliśmy tu? – przetarłem oczy.
 - Prawdę mówiąc, tylko ty.
 - Tylko ja? – odwróciłem się, aby spojrzeć na zegar w kuchni. – Jest 4:10, dlaczego nie śpisz?
 - Chciałem cię o coś zapytać. – spojrzał na mnie w iście poważny sposób.
 - Nawet nie mam ochoty rozprawiać o tym, że wybrałeś do tego idealny moment, więc proszę, pytaj. – podniosłem się trochę, żeby bardziej oprzeć się o ścianę i lepiej go widzieć. Frank wyjrzał przez okno. Na zewnątrz było zupełnie ciemno, słońce wzejdzie dopiero około 7. Ale on mimo wszystko wciąż zauważał tam coś interesującego, coś, na czym warto zawiesić wzrok. Jego twarz była bardzo blada, oczy zmęczone. Od razu mogłem spostrzec, że nie tylko dzisiaj brunet darował sobie spanie. Coś mnie niepokoiło. Zawsze mogłem poznać, w jakim nastroju jest obecnie Frank, czy coś go trapi, czy jest zadowolony. Teraz nie dawałem rady. Nie widziałem w jego wyrazie twarzy absolutnie nic, co mogłoby mnie naprowadzić na jakiś trop. Pozostało mi tylko… No co? Czekać na jakiś znak? Nawet nie wiem, czy mogę to tak nazwać.
 - Miałeś kiedyś marzenia? – spytał nagle, bardzo cicho. Jego oddech zatrzymał się na szybie, tworząc na niej mglisty, biały ślad. Głos chłopaka dotarł do moich uszu jakby z niezwykle dużej odległości, jakby błądził gdzieś hen daleko, zanim udało mi się go usłyszeć.
 - Nie, Frankie. Wydaje mi się, że nie. – odpowiedziałem spokojnie. Nie miałem teraz siły pytać o to, skąd takie pytanie i to o tej porze. Z resztą, niczego by to nie wniosło do rozmowy.
 - Każdy je przecież ma, chociażby jako dziecko. – ciągnął. Opierał się głową o okno, ale tym razem patrzył mi w oczy.
 - Ale ja nie. – wzruszyłem ramionami i zaśmiałem się arogancko.

 Kretyn.

Spierdalaj, nie teraz.

 - Dlaczego? – zapytał z czymś w rodzaju troski w głosie. Głośno wypuściłem powietrze przez usta.
 - Czy ja wiem… Marzenia nigdy nie były w moim życiu czymś ważnym, takim bodźcem, dającym chęci do dalszego działania. Żyłem, aby przeżyć. Poza tym… - zastanowiłem się chwilę. Co ja plotę? Zawsze chciałem mieć marzenia… -  Wiesz… Chyba po prostu zwyczajnie się bałem. Bałem się, że coś mi te marzenia odbierze lub zwyczajnie zniszczy. Za bardzo obawiałem się straty. – odwróciłem wzrok i teraz to ja wyglądałem na opustoszałą ulicę i nagie drzewa. Ten widok w dziwny sposób hipnotyzuje.
 - A teraz? Jak jest teraz? – położył mi dłonie na kolanach, a ja natychmiast przykryłem je swoimi.
 - Chyba wciąż się boję, że to marzenie stracę.
 - Czyli jednak masz jakieś, tak? – jego twarz jakby odrobinę pojaśniała.

 - Tylko jedno. – odgarnąłem kilka kosmyków włosów, opadających na jego oczy. – Siedzi tu teraz przede mną i nie wiedzieć czemu budzi mnie w środku nocy.

10 komentarzy:

  1. O rany..po tak długiej przerwie wreszcie coś.
    I to jakie cudowne coś. Według mnie nawet lepsze niż poprzednie rozdziały. I nie mów, że to szajs bo to nieprawda! I Kontynuuj proszę. Ja na pewno będę czytać.
    Wszysto bardzo mi się podobało.
    Co prawda musiałam przeczytać kilka rozdziałów wstecz bo mało pamiętałam, ale jak już ogarnęłam i zabrałam sie za czytanie aktualnego to cały czas się uśmiechałam. Wiedz, że bardzo, bardzo lubię twoje opowiadanie. Jest ono takie inne od pozostałych. Wyjątkowe i nie nudne. Więc pisz, pisz.
    Życzę żeby wena wróciła do Ciebie na dobre. Pozdrawiam!

    Aa miałam jeszcze napisać, że kocham rozmowy Gerarda z samym sobą i ...ich POCAUNEK..boski. A tekst:"Tylko jedno...Siedzi tu teraz przede mną i nie wiedzieć czemu budzi mnie w środku nocy" rozczulił mnie. Dla mnie był romantyczny..Chcę następny. PROSZĘ!

    Kathi

    OdpowiedzUsuń
  2. MMMMMmmmmmmmmmmmmmmMeeeeeeeeeeeeeeeeeegggggaaaaaaaaa, tyle czekaliśmy! Kontynuuj, proszę!!

    OdpowiedzUsuń
  3. NO PEWNIE ŻE CHCEMY TO CZYTAĆ! JAK MOGŁAŚ W OGÓLE POMYŚLEĆ COŚ TAKIEGO?!
    A tak po za tym to wiedz, że czytam to od samego początku tylko jestem z wykształcenia ninja i nie zostawiam po sobie śladu... No ale tym razem musiałam, po prostu musiałam napisać, bo CODZIENNIE OD 3 MIESIĘCY TU ZAGLĄDAŁAM I SIĘ W KOŃCU DOCZEKAŁAM!!! Przepraszam ale z tych emocji nie mogę nic więcej napisać.... MCRmy jest naszą rodziną i to nigdy się nie zmieni, pamiętaj o tym c;
    potatoOvO

    OdpowiedzUsuń
  4. AAAAAAALLELUJAAAAA
    AAAAAALLLEEELUJAAAAA
    ALLELUJA, ALELLUJA, ALELUJA!
    Po trzech miesiącach niepewności, strachu, niewiedzy, co przyniesie jutro... Nareszcie jest! Jedyny, wspaniały, genialny 13. rozdział!

    Cieszę się gorąco, że się jednak ten rozdział pojawił. Serio, warto było czekać C:
    Napisałabym szczegółowo, co myślę o wszystkich sytuacjach zawartych w tym rozdziale, ale nie chcę wychodzić na fangirla, y' know :D

    A, i żeby nie było, znam Twój adres - więc, gdy po 3 miesiącach nie zobaczę tu 14. rozdziału, możesz się domyślać, co będzie miało miejsce... xD

    Życzę weny, weny, duuużo weny, bo piszesz zajebiście! @_@
    Pozdrowienia z Dojczlandu,
    Luns

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie czaję, czemu pisze, że godzina dodania to 14.42, skoro u mnie prawie północ
      Chyba, że to tylko mój prehistoryczny telefon coś popierdolił xDDD
      Luns again

      Usuń
    2. Boże, mój poprzedni komentarz nie ma sensu :///
      Te kafejki internetowe w psychiatrykach to jednak zły pomysł ://///

      Usuń
  5. Okej, spokojnie, nie, nie śnił mu się ten pocałunek, to może tak wyglądać, ale nie XD
    Jesteście kochani, dziękuję za tą górę wspaniałych słów ;____;
    Postaram się dodać nexta w miarę szybko C:

    OdpowiedzUsuń
  6. Mówiłam ci, że masz pisać, ty... ty, ty XD Rozpad... MCR był rzeczywiście wielkim ciosem dla większości MCRmy... Doskonale wiesz, że byłam jak warzywo i jak sobie o tym przypominam, mentalnie tym warzywem nadal jestem :/

    ALE TO BYŁO TAKIE SŁODKIE ;-------; Boże... rzygnęłam tęczą jak z Gdańska do Krakowa. To było bardzo ładne, naprawdę. I brakowało mi twoich rozdziałów. Bardzo się cieszę, że wróciłaś. Pisanie pomoże... zawsze pomaga C: I to nie jest niedojebane... Może krótkie, ale nie niedojebane :DDD Zwyczajnie musisz się w to raz jeszcze wdrożyć i zaszczycać nas postami i rozmowami Gerarda z samym sobą <3

    OdpowiedzUsuń
  7. To nie jest niedojebane, to jest właśnie DOJEBANE i to jaaak <3333

    OdpowiedzUsuń
  8. Taktaktaktaktak, pisz! :D

    OdpowiedzUsuń