poniedziałek, 15 lipca 2013

Rozdział 14

      Good morning, dobrý den, buenos días, bonjour, god morgon i wszystkie inne "dzień dobry".
Bardzo mi miło, że mogę Wam przedstawić kolejną część tego chorego opowiadania. Nie sądziłam, że będę miała siłę i chęci, żeby jeszcze pisać, ale póki co i jedno i drugie mi dopisuje.
Kto wie, na jak długo, hehe.
A odnośnie rozdziału to... Cholerka, jest on trochę pogmatwany, sama się gubiłam podczas pisania go. Dlatego ostrzegam: Przed przeczytaniem zapoznaj się z treścią tegoż wstępu, bądź skonsultuj się z lekarzem lub farmaceutą, gdyż każdy rozdział tego opowiadania może zagrażać twojemu życiu lub zdrowiu.
Poprzedni rozdział został bardzo miło przyjęty i zgarnął pozytywne recenzje (ku mojemu wielkiemu zaskoczeniu), więc chciałam się wam tylko z gracją ukłonić. <kłania się> Dziękuję za słowa uznania, to bardzo motywuje do pracy C':
A teraz, miłego czytania.








 Całowałeś go. Lizałeś się z najlepszym przyjacielem.
 Jeszcze tylko przypomnę ci, że to mężczyzna. Całowałeś się z mężczyzną.
 I podobało ci się, prawda? Było ci tak kurewsko dobrze, mam rację?
 Stanął ci? Ale tylko powiedz, no dawaj, czy ci stanął?
 Jak myślisz, to wszystko jest normalne? Normalne, że nagle lecisz na faceta?
 Co na to twoi znajomi, otoczenie? Nie będą cię wtykać palcami? Nie będą mówić: „O, to ten,   czarna owca w rodzinie.”? Oczywiście, że będą.
 Naprawdę tak bardzo chcesz zmarnować swoje życie tylko dlatego, że nagle coś ci się przestawiło w tym popierdolonym od zawsze umyśle? Zastanów się, co ty w ogóle robisz, czego ty chcesz, jak masz zamiar z tym żyć.

Co ja robię? Co ja robię, tak?!
Co ty robisz! Popatrz, sam, kurwa, tylko popatrz!
Chcesz, żebym do końca życia gnił tu sam? Od czasu do czasu zabawiając się jakąś pustą, głupią cipką?
Właśnie coś zrozumiałem. Nie jestem tobą. Tak, dokładnie, nie jestem tobą. Ty jesteś jakimś mrocznym, zachłannym, podłym i zimnym cieniem mnie. Mam cię dość, chcę się od ciebie uwolnić, to się staje chore. Przez ciebie czasami mam ochotę umrzeć, przez ciebie niemal poddaję się autodestrukcji.
Jesteś z siebie dumny? Naprawdę za cel stawiasz sobie wykończenie mojego zdrowia psychicznego?
Czego chcę? Ty jeszcze pytasz? Jego. Jego chcę. Szlag, jak mogłem przez ten cały czas dawać się prowadzić tobie. Koniec, to już się nie powtórzy.

  Doskonale wiesz, że to niemożliwe. Po co ta cała szopka? Nigdy się ode mnie nie uwolnisz, Way.

Dlaczego jesteś o tym tak święcie przekonany?

 Żebym zniknął, ty musiałbyś umrzeć.

 Doprowadziłem się do stanu, kiedy to mogę rozróżnić w sobie dwa kompletnie różne charaktery. Tak jakbym był dwiema osobami w jednej. To nie jest rozdwojenie jaźni. Tę przypadłość cechuje to, iż, owszem, w jednym ciele mieszczą się dwie osoby, czasem nawet więcej, ale nie mają one o sobie nawzajem pojęcia. Nie wiedzą o swoim istnieniu. Ja nie jestem na nic chory, po prostu biję się sam ze sobą, stwarzając przy tym pozory, że ta druga, ciemna strona to ktoś zupełnie inny. Kiedy to przecież ja, wiem o tym doskonale, ale nie potrafię się z tym pogodzić. Nie jestem w zgodzie z samym sobą i ktoś musi mi pomóc, ktoś musi sprawić, że zapomnę o tym drugim ja.
Ktoś musi pokochać mnie całego, inaczej nie wiem, jak skończę.

***   
         Obudził mnie przeraźliwy ból karku. Przespałem noc w cholernie niewygodnej pozycji, na wpół pochylony w przód, z głową opartą o szybę, w dodatku na mojej klatce piersiowej wygodnie ułożył się niski brunet. Rozłożył się, książę, jak Rosja na mapie. A przynajmniej w taki sposób zasypiał, teraz już nie czułem na sobie jego ciężaru, nie było go obok mnie. Przetarłem dłońmi całą twarz i wyjrzałem za okno, na ulicę i drzewa. Świeciło słońce, po raz pierwszy od dłuższego czasu, dzień zapowiadał się całkiem ładnie.
Tylko dlaczego jego tu nie ma?
Wsparłem się na dłoniach i leniwie wyprostowałem całe ciało. Przeciągnąłem się i zeskoczyłem z parapetu.
Jakieś dziwne, ale jednocześnie przyjemne uczucie, zagnieździło się teraz gdzieś we mnie. Wspominałem wczorajszy wieczór, ze świadomością, że to stało się naprawdę, niczego sobie nie wymyśliłem, nic mi się nie przyśniło. Chyba nawet wciąż czułem ten smak, ten zapach. Jego zapach, jego smak. Jedyne, czego teraz pragnę, to spojrzeć mu w te bursztynowe oczy i odczytać z nich wszystko, co chowa w sobie Frank. Nie będę musiał go o nic pytać, po prostu to zobaczę i już będę pewien. Ale i tak będziemy musieli porozmawiać, wcześniej, czy później.
Zmierzałem w stronę kuchni, mając nadzieję, że właśnie tam przebywa teraz chłopak. Zdziwiłem się, kiedy spostrzegłem, że go tam nie ma. Kanapa też była pusta. Rozejrzałem się po całym salonie – nic, nie ma nikogo. Wszedłem do kuchni, a kiedy zobaczyłem, że na stole stał talerz z tostami, ketchup oraz kubek z gorącą jeszcze kawą, nie wiedzieć czemu, odetchnąłem z ulgą. Nagle usłyszałem dźwięk otwierający się łazienkowych drzwi. Moim oczom ukazał się niski chłopak, o ciemnych, mokrych włosach, opadających na czoło.
 - Wstałeś w końcu. – uśmiechnął się. – Dzień dobry.
 - Cześć Fr… - zacząłem, ale skamieniałem, kiedy zorientowałem się, że Frank ma na sobie nic oprócz żółtego ręcznika, lekko przewiązanego w pasie.

 Zawsze równie szybko zauważasz takie „szczegóły”? Tylko pogratulować wrodzonej bystrości.

To chyba dobrze, że w pierwszej kolejności zwracam uwagę na coś innego, niż nagie ciało, nieprawdaż? Świadczy to dobrze o mojej osobie, nie jestem powierzchowny.

 Tak, tak. Ani popieprzony.

W dłoni trzymał mały ręcznik, którymi wycierał włosy, roztrzepując je przy tym na wszystkie strony. On jest… Idealny? Perfekcyjny? Nadal nie jestem pewien, czy te słowa w pełni oddają jego osobę.

 Jesteś nierozgarniętym idiotą, Gerard. Weź się w końcu w garść!

Kto jak kto, ale ty o takich rzeczach to mi nie przypominaj.

Jego blada, wytatuowana skóra była jeszcze mokra w niektórych miejscach. Tuż za nim zauważyłem mokre ślady stóp. Po czole spłynęła mu duża kropla wody, która najpierw dotarła do nosa, aby zatrzymać się w kąciku miękkich ust.
 - Frank, mam na imię Frank. – odwrócił się, żeby zamknąć drzwi od łazienki i zaśmiał się w uroczo drwiący sposób.

 Okej, Gerard, już spokojnie, wróć na ziemię, ponownie wychodzisz na cymbała.

 - Hoł, hoł, taak, wiem o tym! – odpowiedziałem tonem św. Mikołaja, a równocześnie kolesia, prowadzącego teleturniej „Koło fortuny”. Nie wiem dlaczego, spanikowałem.

 I wyszedłeś na cymbała. Znowu.

Dobrze, wiem! Tak, to prawda, a teraz daj mi święty spokój!

 - Postanowiłeś… Się wykąpać! Jej, to wspaniale! Genialny pomysł! – mówiłem dalej. Chociaż lepiej by było, gdybym się zamknął, bo chrzanię jak potłuczony.
 - Na pewno wszystko z tobą w porządku? Jesteś cały spocony. – zaczął uważnie przyglądać się mojej twarzy. Szybko wytarłem dłonią pot z czoła i wyszczerzyłem zęby. To miał być normalny uśmiech, ale przyćmiło go zakłopotanie i w rezultacie wyszedł on… Dość kiepsko.
 - Wszystko w porządku, nie martw się, po prostu… Trochę się zgrzałem, dzisiaj jest strasznie gorąco! – Frank minął mnie, wszedł do kuchni i wyjrzał przez okno nad kuchenką, gdzie kiedyś powiesiłem mały, zaokienny termometr.
 - Yyy, Gerard… Na zewnątrz jest 8 stopni, to na serio taki upał? – zmarszczył czoło i zlustrował mnie wzrokiem. Patrzył mi w oczy, a jego spojrzenie można zatytułować słowami: „Co ten kretyn bierze?” – Może się przeziębiłeś, nie masz przypadkiem gorączki? – podszedł do mnie i dotknął chłodną dłonią mojego czoła. Co za ulga, strasznie mi gorąco.
 - Nie, spokojnie, chyba nie… - wydukałem.
 - Zaraz do ciebie wrócę, tylko się ubiorę. – podszedł do kanapy, zabrał z niej stosik ciuchów, po czym znowu zniknął za drzwiami łazienki. Oparłem się o zimną ścianę i wlepiłem wzrok w sufit.
 - Co ty odwalasz, co?! – chwyciłem się za głowę.
 - Gerard, na kogo ty, do ciężkiej cholery, krzyczysz? – usłyszałem zaniepokojony głos Franka, dobiegający z łazienki. Ja się chyba zamorduję.
 - Nie, nie, z nikim, coś musiało ci się przesłyszeć… - uciekłem do kuchni i usiadłem przy stole. Sięgnąłem po kubek z kawa, stojący przede mną. Wypiłem go w dosłownie kilka sekund. Po chwili znowu ujrzałem bursztynookiego, ubranego w moją koszulkę i jeansy, również należące do mnie. Wszystkie elementy jego garderoby były za duże, przypominały ubrania po starszym bracie, ale Frank wyglądał w nich cholernie rozczulająco.

 Świetnie, Gerard. Miałeś się ogarnąć, a jak na razie kompletnie się na to nie zapowiada.

Chłopak zasiadł przy stole, tuż obok mnie.
 - Zrobiłem ci śniadanie, ten tost jest dla ciebie. – podsunął do mnie talerz z opiekaną kanapką. - Smacznego.
 - Dzięki, Frankie, ale póki co nie jestem głodny. Natomiast kawę zaparzyłeś mi świetną. – podniosłem ze stołu pusty kubek. – Jestem pełen podziwu, masz talent.
 - Wiesz, to była moja kawa… Ale to już nieistotne. – machnął ręką i zaśmiał się, a ja poczułem, ze robię się czerwony, jak dojrzały burak. To już chyba szczyt, nie da się zaliczyć więcej wpadek i kretyńskich sytuacji w ciągu jednego poranka. Jestem mistrzem w byciu idiotą. Cóż, w czymś trzeba być dobrym. Odnalazłem swoje powołanie, hura!
 - Szlag by to… Przepraszam, nie miałem pojęcia, zaraz zrobię ci drugą. – już wstawałem od stołu, kiedy poczułem zaciskające się na moim nadgarstku palce.
 - Zaczekaj, nigdzie nie idź. Usiądź, chcę pogadać.
Chce pogadać? Serio?
No tak, te słowa zawsze zwiastują kłopoty. O czym on ma zamiar gadać? Och, doprawdy, nie mam pojęcia. Nie możemy póki co z tym zaczekać? Doskonale wiem, co usłyszę. A ja chciałbym tylko odłożyć to na później, poukładać sobie jeszcze pewne rzeczy w głowie, czy proszę o tak wiele? Z drugiej strony, po co zwlekać z czymś nieuniknionym? Cholera jasna, niech teraz zacznie się trzęsienie ziemi, Mikey wpadnie z wizytą, błagam, niech stanie się cokolwiek, co uniemożliwi nam prowadzenie rozmowy!
Niestety, nic takiego się nie stało.
Usiadłem na brzegu krzesła, bokiem do stołu, a twarzą do Franka.
 - No… To słucham. – starałem się sprawiać wrażenie wyluzowanego, ale moje starania psuły trzęsące się dłonie i rumieńce na policzkach. Wszystko szło mi jak pod górkę, nie potrafiłem się skupić, błądziłem wzrokiem gdzieś po kuchni. Magnesy na lodówce wydawały mi się ciekawe jak nigdy, tak samo jak kwiatek, stojący na oknie nad kuchenką. Był on tam od czasu, kiedy się tu wprowadziłem. Nigdy nie zwracałem na niego uwagi, ale teraz był niesamowicie pasjonujący. Miał… Tak wspaniale zielone liście i…

 Mogę cię zapytać, o czym ty pieprzysz?

Nie mam zielonego pojęcia.

 - Gerard, odnośnie tego… Jejku, sam doskonale wiesz czego. – on też był zestresowany, nie potrafił spojrzeć mi prosto w oczy, wlepił wzrok w podłogę i nerwowo szurał po niej nogami. – Słuchaj, ja… Może chodzi o to, że nie do końca wiem, co robię i gubię się w czymś zupełnie nowym, a może o to, że to coś „zupełnie nowego” nie do końca jest… W porządku? Nie wiem, czy odpowiednio się wyraziłem – podkulił nogi i usiadł na krześle po turecku ze spuszczoną głową, jego wciąż mokre włosy kompletnie zasłoniły mu twarz – W każdym razie… Jeżeli czujesz, że z czymś ci się narzucam, mam teraz na myśli tą kwestię…
 - Tak, wiem jaką, kontynuuj proszę. – powiedziałem stanowczo. Chłopak westchnął ze smutkiem.
 - Przepraszam cię, Gerard… - schował twarz w dłoniach. – Przepraszam, że psuję wszystko, co dotychczas mi ofiarowałeś, jako przyjaciel, tylko przyjaciel. Byłeś moim wsparciem, moim opiekunem, a teraz na pewno się ode mnie odwrócisz. Mój Boże, Gerard, tak bardzo cię przepraszam. Pozwól mi odejść, błagam. Zanim jeszcze nie do końca zniszczyłem twoje życie. Za bardzo mi na tobie zależy, żebym oglądał, jak przeze mnie się dusisz i nie możesz być tym, kim naprawdę chcesz. Nie możesz, nie, ja ci na to nie pozwolę, słyszysz mnie? – pierwszy raz od początku rozmowy spojrzał mi w oczy. Zobaczyłem w nich nie tylko łzy, one były w sumie najmniej istotne. W jego oczach widziałem histeryczne pragnienie miłości, które było skrywane za doświadczonym wcześniej bólem, niezrozumieniem i żalem do całego świata. Sądziłem, że to ja jestem zagubiony przez swoje wewnętrzne rozterki i problemy z określeniem własnej osoby. Teraz widziałem jak na dłoni, kto tu jest naprawdę zagubiony. – Pozwól mi zniknąć, tak będzie lepiej dla ciebie. – mówił, a mi wydawało się, że te słowa wcale nie są kierowane do mnie, że mnie tu nawet nie ma. Nie byłem w stanie wykrztusić z siebie absolutnie nic. – Dlaczego ja tu w ogóle jeszcze jestem, co ja tu robię? Jestem niczym, chodzącą, ludzką porażką, nie powinienem istnieć. – Wstał i z impetem odsunął krzesło, które odjechało aż w przeciwległy kąt kuchni, wydając przy tym okropny, skrzypiący, przeszywający dźwięk. Podszedł do mnie bliżej. – Gerard, spójrz na mnie, proszę cię. Spójrz na mnie, słyszysz?! – niemal krzyczał, tonem pełnym rozgoryczenia. Starałem się na niego patrzeć, naprawdę się starałem, ale nie potrafiłem skupić wzroku na jego oczach dłużej niż przez pięć sekund. Czułem, że one mnie pochłaniają, wciągają w odległą otchłań, której wcześniej nigdy nie widziałem. Ba, której nigdy wcześniej nie widział nikt. – Powiedz, że kompletnie nic do mnie nie czujesz, że chcesz, żebym wyszedł i nigdy nie wracał. – Łzy spływały po jego policzkach, niczym górski potok, nie starał się ich powstrzymywać. A ja nie chciałem tego słyszeć, jego słowa mnie dźgały, jak miliard ostrych noży, po kawałku odcinały fragmenty mojego serca. Wiem, że powinienem się odezwać, powiedzieć cokolwiek, ale nie potrafiłem, za nic. Czułem się sparaliżowany, nie miałem nad sobą władzy. W głowie krąży mnóstwo możliwości i słów, pojawiają się coraz to nowsze drogi wyjścia z całej tej sytuacji, ale w momencie, kiedy już zaczynam się z nimi zapoznawać – znikają, bezpowrotnie. – Kurwa mać, powiedz coś! – wrzasnął z rozpaczą, po czym z całej siły uderzył pięścią w stół, z którego spadł biały talerz, roztrzaskując się na mnóstwo maleńkich kawałeczków. Z mojej strony w dalszym ciągu nie było żadnej reakcji. Tylko odruchowo podskoczyłem, na dźwięk rozbijającego się naczynia, ale poza tym, zero. Dalej wpatrywałem się gdzieś w bliżej nieokreśloną przestrzeń, starając się uniknąć jego wzroku. On w tym czasie oparł się rękami i blat, spuścił głowę i głośno zapłakał. – Zmuś mnie, zrób coś… Każ mi wyjść, nie chcę, żebyś mnie takiego oglądał. – wykrztusił. Z trudem oddychał, zdawał się krztusić powietrzem. Przeczesał palcami włosy i otarł łzy. – Stawiam sobie ciebie i twoje potrzeby na pierwszym miejscu, bo… - przeniósł wzrok na mnie. – Wszystko przez to, że tak strasznie cię pokochałem.
Nagle poczułem jakby ostre ukłucie w klatce piersiowej, a z nieokiełznanego szumu w mojej głowie wyłoniły się pewne słowa, nieustannie obijające się o czaszkę, jakby pulsowały.
„Tak strasznie cię pokochałem.”
Przemogłem się i już nie uciekałem przed jego oczami. Przecież tak bardzo je uwielbiam, zawsze przypominały mi dwa bursztyny, przez które przebijają się promienie słońca. Radosne, pełne życia, potrafiły rozświetlić najbardziej ponury, jesienny dzień. Tak je zapamiętałem, ale teraz były zupełnie inne. Wyglądały jak zimna przepaść, skrywająca niezbadane dotąd cierpienie. To wszystko przeze mnie, to ja powinienem być na jego miejscu, płakać, krzyczeć i bić pięściami w stół, on na to nie zasłużył. Dlaczego to jest tak kurewsko trudne?! Dlaczego dwójka ludzi, którzy bardzo chcą być razem, najpierw musi pokonać jakiś pierdolony mur, otoczony okopami i zasiekami z drutu kolczastego? W tym przypadku tym murem jest świadomość tego, że ja i Frank jesteśmy tej samej płci.
Jego miodowe tęczówki otaczała przekrwiona od płaczu spojówka, dłonie drżały, a po policzku sunęły łzy. W pewnym momencie brunet odszedł od stołu, odsunął się na większą odległość i spojrzał na mnie ostatni raz. Jego obłąkany wyraz twarzy rozjaśnił ciepły uśmiech, który był jedynie wspomnieniem o tym zwyczajowym Franku, z którym mam do czynienia na co dzień. Chwilę potem, chłopak zaczął szybko zmierzać w stronę drzwi. Czułem się jak na przedstawieniu w teatrze. Miałem wrażenie, że zaraz opadnie kurtyna, rozlegną się gromkie brawa i wszystko wróci do normy.

 Co ty jeszcze tu robisz, skończony idioto?! Wstań i idź za nim!

Dopiero ten znajomy głos w mojej głowie sprawił, że oprzytomniałem. Podniosłem się z krzesła i biegiem ruszyłem za oddalającym się brunetem. Złapałem go tuż przy wyjściowych drzwiach. Mocno chwyciłem go za oba nadgarstki, po czym przyszpiliłem chłopaka do ściany, w celu całkowitego obezwładnienia jego ruchów. Przez moment wpatrywałem się w jego klatkę piersiową, unoszącą się i opadającą w niezwykle szybkim tempie, rozchylone wargi i na wpół przymknięte z wycieńczenia powieki, po części zakrywające szaleńcze spojrzenie. Nie zastanawiałem się długo nad tym, co zamierzam zrobić, nie było na to czasu. Wpiłem się w jego usta, z pasją penetrując ich wnętrze. Uwolniłem jeden nadgarstek Franka, aby móc wpleść palce w jego zmierzwione i nadal mokre włosy, tym samym pogłębiając pocałunek, czyniąc go jeszcze bardziej zachłannym i nieokiełznanym. On na początku kompletnie go nie odwzajemniał, a wręcz próbował mi uciec. Jednak już po chwili jego dłoń powędrowała na moje biodro. Chwycił skrawek koszulki i przyciągnął mnie do siebie jeszcze bliżej, zmniejszając tym samym przestrzeń między nami do minimum. Puściłem drugą rękę chłopaka, aby móc pogładzić jego policzek, na którym wciąż dało się wyczuć wilgotne ślady łez. Objął mnie w pasie i wbił mi palce w skórę, co przez moment sprawiło mi lekki ból, ale wiedziałem, że Frank robi to nieumyślnie. Całowaliśmy się intensywnie i namiętnie, chyba nawet z żadną kobietą nie przeżyłem równie nieziemskiej chwili. Nie pozwalał mi na najdrobniejszy ruch w tył, trzymał mnie z całej siły, tylko jego dłonie co jakiś czas zmieniały położenie. Raz zaciskały się na biodrach, a po chwili wędrowały w górę, aby złapać mnie za kark. Każdy centymetr kwadratowy mojej skóry był rozpalony i pragnął jego subtelnego dotyku, chciałem go czuć jeszcze bardziej, zapamiętać każdy szczegół, wszystkie doznania. Gdybym nie zdecydował się na tak radykalny krok, kto wie, czy jakiekolwiek moje słowa były by w stanie zatrzymać go tutaj i przekonać… No właśnie, o czym?
Chwyciłem jego twarz w obie dłonie i oderwałem się od jego warg. Słyszałem, jak głośno i nierównomiernie oddycha, czułem jego palce, kurczowo trzymające się moich bioder. Wyglądał na wyczerpanego, jakby zaraz miał paść na podłogę i zasnąć.
 - Czy potrzebujesz jeszcze… jakichś wyjaśnień, zapewnień? – wydyszałem, opierając się ręką o ścianę. Zadarł głowę i spojrzał mi w oczy. Tak wspaniale, po prostu, czyste, frankowe spojrzenie, wyrażające to, co on w tym momencie czuje. Cholernie brakowało mi tej prostoty, tego dziecięcego, niewinnego spojrzenia.
 -Może jednak powinienem… zostać? – mówił z trudem, po czym uśmiechnął się. I jakby nagle. przez szybę we frontowych drzwiach, do wnętrza pomieszczenia wdarły się promienie słońca. 
 - Miałbym pozwolić odejść mojemu jedynemu marzeniu? – przesunąłem palcami po jego miękkim, gładkim policzku. Moje serce zdawało się śpiewać: „O szczęśliwy to dzień, kiedy to Gerard Skurwiel na oczy wreszcie przejrzał! Chwała, chwała na wysokości!” lub tym podobne pieśni o tematyce pochwalnej. Dotychczas nie miałem pojęcia, co czują ludzie którzy wreszcie przekonują się, co to znaczy szczęście. Teraz byłem jednym z nich, a moje szczęście jest tuż obok mnie. – Kocham cię, Frank, nawet nie wiesz, jak bardzo. Wybacz, że przez moje postępowanie doprowadziłem cię do takiego stanu emocjonalnego. Jeżeli mogę mieć do ciebie jedną, jedyną prośbę… Zostań tutaj, ze mną. Wiem, że jestem cholernie trudną osobą i może ci być ciężko, ale tylko ty możesz mnie uratować… Uratować mnie przed samym sobą i… - urwałem, bo brązowooki zarzucił mi ręce na ramiona i mocno mnie przytulił.
 - A ja przez ten cały czas myślałem, że mi odbija. – powiedział cicho, a jego oddech łaskotał mnie w ucho.
 - Obojgu nam odbiło. – pogłaskałem go po głowie. Czułem, jakbym trzymał w rękach cały świat. Świat, który przez tak długi czas wymykał mi się z rąk, świat, który wydawał mi się zbyt piękny, aby był osiągalny. Teraz w końcu tu jest, a ja byłbym skończonym imbecylem, gdybym pozwolił mu tak po prostu zniknąć.

***
         Mógłbym powiedzieć teraz coś niesamowicie błyskotliwego i mądrego, wyjechać z jakąś oświeceniowo-romantyczną myślą o tym, jak zaprogramowane są ludzkie uczucia i do czego one są nam właściwie potrzebne. Mógłbym, ale kompletnie nie mam na to ochoty. Najistotniejszy w tym wszystkim jest fakt, że kiedy człowiek dostanie to, co daje mu pełnie szczęścia, kompletnie zapomina o wszystkim, co go wcześniej trapiło. Ma nadzieję, że to, co złe, odeszło bezpowrotnie i teraz wkracza na zupełnie nowe terytorium, z czystą kartą i pustą walizką na doświadczenia. To chyba największy błąd, którego ja nie mam zamiaru popełniać. Dlatego, iż kiedy to szczęście, ta niesamowita siła, nagle z zupełnie niewyjaśnionych przyczyn odchodzi, wszystkie złe wspomnienia, całe poprzednie życie wraz z popełnionymi błędami i poniesionymi porażkami, powraca do ciebie ze zdwojoną siłą. Dręczy i nęka, aż nie wykończy cię na śmierć. Nie zamierzam zapominać o przeszłości i o tym, jaki jestem. Możemy starać się zostawiać to, co było w tyle, starać się od tego uciekać, ale to nie ma żadnego sensu, bo przeszłość jest częścią nas i zostanie z nami na zawsze, choćbyśmy nie wiem jak próbowali się jej pozbyć, czy zapomnieć o niej. Po co właściwie o tym mówię?
Bo kiedyś wszystko stanie się przeszłością i lepiej trzymać ją obok siebie, żeby kiedy czeka nas coś nieuniknionego i zostaniemy z niczym, móc w niej utonąć, dać się jej pochłonąć. Ale dopiero wtedy, kiedy nie będziemy mieli już nic do stracenia.
Ja teraz zobaczyłem coś, na co od dawna nie zwracałem uwagi. Niezależnie od tego, jak bardzo jest źle i jak wielkie odnosisz porażki, warto jest mieć marzenia.
A przynajmniej to jedno, najistotniejsze ze wszystkich, dla którego mógłbyś skoczyć w ogień i oddać wszystko, co masz. Tylko po to, żeby zawsze było z tobą i nadawało sens twojemu życiu.
Tak naprawdę, tylko jeden Bóg wie, co chowam w moim pijanym, słabym sercu, jednakże nareszcie ktoś, oprócz mnie, ma szansę tam zajrzeć. 


8 komentarzy:

  1. To nie koniec?! Bo gsm brzmi:c kocham kocham kocham to i ciebie za to że postanowiłas to kontynuować<3333

    OdpowiedzUsuń
  2. Boziu, jestem takim Gerardem :< Tylko mi Franka brakuje *wyje*

    Rozdział genialny, jak zwykle zresztą *_* Tylko nie jestem pewna, czy dobrze zrozumiałam ostatni akapit... :/

    W każdym bądź razie, masz pisać dalej, bo tak! :D
    Pozdrowienia, Luns.

    OdpowiedzUsuń
  3. No nie. To jest cudowne wręcz genialne.
    Na początku byłam rozbawiona zażenowanym Gerdem, potem znów jak czytałam wypowiedź Franka - całe moje ciało krzyczało "Co ty do kurwy robisz?". A i byłam zła na Gerarda, że nic nie robi. Ale na szczęście wszystko dobrze.
    I ten pocałunek..achhh.
    Ostatnie fragmenty były...perfekcyjne. Tak, piękne.
    Życzę weny do dalszego pisania i czekam na następny rozdział. A właśnie ile ich będzie?

    Kathi

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sama chciałabym wiedzieć XD
      Naprawdę nie mam pojęcia, bo teraz przeprowadzam gruntowne zmiany w całej strukturze opowiadania. Pozmieniałam... Wow, praktycznie większość. Tak jak miałam już wszystko napisane na brudno i w miarę zarysowane, teraz wszystko znowu idzie na warsztat, nawet dalsza fabuła. Nawet ja nie ogarniam tego opowiadania, więc nie wymagam tego od nikogo innego XD
      Pozdrawiam serdecznie C:

      Usuń
  4. Szczerze mówiąc też się raz zgubiłam XDDD Ale jeden, jedyny raz :3 Uwielbiam Gerarda skurwiela. Jest popierdolony z tymi swoimi myślami. Ciekawie się układają rozmowy między właśnie nim i jego... nie wiem. Sumieniem? Myślami? Duszą? Skrytym w głębi drugim 'ja'?

    Ja słuchałam przy tym rozdziale Famous Last Words, bo akurat mi się włączyło po Disenchanted i myślę, że bardzo ładnie skomponowało się z treścią i dość zgrabnie się do niej odniosło. Nie pozostaje nic innego, jak czekać na następny rozdział. Ciśnij wenę, póki ją masz i chęci też nie braknie :3

    OdpowiedzUsuń
  5. No więc przeczytałam twoje opowiadanie w jakąś godzinę, na jednym tchu siedząc do 2 20 w nocy (ale u mnie to normalne) i co tu dużo mówić ZAKOCHAŁAM SIĘ W NIM. Jest takie urocze, podoba mi się rozwój akci nie jest taki szybki jak w niektórych Ff typu "Ładne masz oczy Frank, chodźmy się pieprzyć". Uwiellbiam 'schizowe' rozmowy Gerarda z samym sobą, ledwo powsztrzymywałam się od śmiechu, żeby nie wyglądać jak przyjeb xD Frank jest tu taki nieprzewidywalny, podoba mi się. Twój Frerard znacznie różni się od innych i to jest zajebiste. Masz super styl pisania, bardzo luźny o i jeszcze nie ma tu tego przesłodzonego do porzygu romantyzmu, który mnie nudzi... miałam dużo nie pisać, głupi Snajper xD. Dobra już kończę. Mam nadzieję, że nie zostawisz opowiadania bo obiecuję, że cię zajdę i uduszę a potem mi serce pęknie. Masz może twittera? Chciałabym być na bieżąco z opowidaniami Ps. Sorry za błędy jeśli są, godzina i małe literki w telefonie robią swoje. Dobra, już się zamykam. Ily.

    OdpowiedzUsuń
  6. Pieśń pochwalna dla Gerarda Skurwiela... Moja ulubiona piosenka *u* Będę ją sobie nucić przez cały dzień. No i Gerard Skurwiel ma szczęście, że wreszcie przejrzał na oczy! I yeeah! W końcu doczekałam się Frerarda takiego, że... Że... Umarłam :) A to twoja zasługa, za co ci strasznie dziękuję! I przepraszam, że komentuje dopiero teraz, ale jakoś wcześniej nie zajrzałam na bloga o.O Dziwna jestem, ale cóż... Jak można ominąć tak wspaniałego bloga? Nie mam pojęcia. So... Notka była powalająca. Te opisy jak się całowali, emocje... Niemal czułam to na sobie. (Bez skojarzeń xD) Potrafisz wprowadzić czytelnika w ten magiczny świat, zmuszając, żeby został tam na dłużej :3 Więc weny ci życzę i żebyś szybko dodała następny rozdział!
    XoXo

    OdpowiedzUsuń
  7. Wpadałam tu kiedyś, jeszcze przed rozpadem MCR, później długo cię tu nie było i aż straciłam nadzieję, że kiedykolwiek cokolwiek tu jeszcze wrócisz. I bardzo się ucieszyłam, jak wczoraj zobaczyłam tu dwie nowe notki, których wcześniej nie czytałam.
    Podoba mi się, serio. Nawet bardziej, niż wcześniej chyba. No bo wreszcie właściwy frerard się zaczyna, a to ja lubię najbardziej. Uwielbiam Gerarda toczącego zacięte dyskusje z samym sobą, dzięki temu jest taki mega psychiczny.
    czekam na następny ;)
    xoxo
    cat-eater.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń