Bardzo mi miło, że mogę Wam przedstawić kolejną część tego chorego opowiadania. Nie sądziłam, że będę miała siłę i chęci, żeby jeszcze pisać, ale póki co i jedno i drugie mi dopisuje.
Kto wie, na jak długo, hehe.
A odnośnie rozdziału to... Cholerka, jest on trochę pogmatwany, sama się gubiłam podczas pisania go. Dlatego ostrzegam: Przed przeczytaniem zapoznaj się z treścią tegoż wstępu, bądź skonsultuj się z lekarzem lub farmaceutą, gdyż każdy rozdział tego opowiadania może zagrażać twojemu życiu lub zdrowiu.
Poprzedni rozdział został bardzo miło przyjęty i zgarnął pozytywne recenzje (ku mojemu wielkiemu zaskoczeniu), więc chciałam się wam tylko z gracją ukłonić. <kłania się> Dziękuję za słowa uznania, to bardzo motywuje do pracy C':
A teraz, miłego czytania.
Całowałeś go. Lizałeś się z najlepszym
przyjacielem.
Jeszcze tylko przypomnę ci, że to mężczyzna.
Całowałeś się z mężczyzną.
I podobało ci się, prawda? Było ci tak
kurewsko dobrze, mam rację?
Stanął ci? Ale tylko powiedz, no dawaj, czy ci
stanął?
Jak myślisz, to wszystko jest normalne?
Normalne, że nagle lecisz na faceta?
Co na to twoi znajomi, otoczenie? Nie będą cię
wtykać palcami? Nie będą mówić: „O, to ten, czarna owca w rodzinie.”? Oczywiście, że
będą.
Naprawdę tak bardzo chcesz zmarnować swoje
życie tylko dlatego, że nagle coś ci się przestawiło w tym popierdolonym od
zawsze umyśle? Zastanów się, co ty w ogóle robisz, czego ty chcesz, jak masz
zamiar z tym żyć.
Co ja robię? Co ja robię, tak?!
Co ty robisz! Popatrz, sam, kurwa, tylko popatrz!
Chcesz, żebym do końca życia gnił tu sam? Od czasu do czasu
zabawiając się jakąś pustą, głupią cipką?
Właśnie coś zrozumiałem. Nie jestem tobą. Tak, dokładnie,
nie jestem tobą. Ty jesteś jakimś mrocznym, zachłannym, podłym i zimnym cieniem
mnie. Mam cię dość, chcę się od ciebie uwolnić, to się staje chore. Przez
ciebie czasami mam ochotę umrzeć, przez ciebie niemal poddaję się
autodestrukcji.
Jesteś z siebie dumny? Naprawdę za cel stawiasz sobie
wykończenie mojego zdrowia psychicznego?
Czego chcę? Ty jeszcze pytasz? Jego. Jego chcę. Szlag, jak
mogłem przez ten cały czas dawać się prowadzić tobie. Koniec, to już się nie
powtórzy.
Doskonale wiesz, że to
niemożliwe. Po co ta cała szopka? Nigdy się ode mnie nie uwolnisz, Way.
Dlaczego jesteś o tym tak święcie przekonany?
Żebym zniknął, ty musiałbyś umrzeć.
Doprowadziłem
się do stanu, kiedy to mogę rozróżnić w sobie dwa kompletnie różne charaktery.
Tak jakbym był dwiema osobami w jednej. To nie jest rozdwojenie jaźni. Tę
przypadłość cechuje to, iż, owszem, w jednym ciele mieszczą się dwie osoby,
czasem nawet więcej, ale nie mają one o sobie nawzajem pojęcia. Nie wiedzą o
swoim istnieniu. Ja nie jestem na nic chory, po prostu biję się sam ze sobą,
stwarzając przy tym pozory, że ta druga, ciemna strona to ktoś zupełnie inny.
Kiedy to przecież ja, wiem o tym doskonale, ale nie potrafię się z tym
pogodzić. Nie jestem w zgodzie z samym sobą i ktoś musi mi pomóc, ktoś musi
sprawić, że zapomnę o tym drugim ja.
Ktoś musi pokochać mnie całego, inaczej nie wiem, jak
skończę.
***
Obudził mnie
przeraźliwy ból karku. Przespałem noc w cholernie niewygodnej pozycji, na wpół
pochylony w przód, z głową opartą o szybę, w dodatku na mojej klatce piersiowej
wygodnie ułożył się niski brunet. Rozłożył się, książę, jak Rosja na mapie. A
przynajmniej w taki sposób zasypiał, teraz już nie czułem na sobie jego
ciężaru, nie było go obok mnie. Przetarłem dłońmi całą twarz i wyjrzałem za
okno, na ulicę i drzewa. Świeciło słońce, po raz pierwszy od dłuższego czasu,
dzień zapowiadał się całkiem ładnie.
Tylko dlaczego jego tu nie ma?
Wsparłem się na dłoniach i leniwie wyprostowałem całe ciało.
Przeciągnąłem się i zeskoczyłem z parapetu.
Jakieś dziwne, ale jednocześnie przyjemne uczucie,
zagnieździło się teraz gdzieś we mnie. Wspominałem wczorajszy wieczór, ze
świadomością, że to stało się naprawdę, niczego sobie nie wymyśliłem, nic mi
się nie przyśniło. Chyba nawet wciąż czułem ten smak, ten zapach. Jego zapach,
jego smak. Jedyne, czego teraz pragnę, to spojrzeć mu w te bursztynowe oczy i odczytać
z nich wszystko, co chowa w sobie Frank. Nie będę musiał go o nic pytać, po
prostu to zobaczę i już będę pewien. Ale i tak będziemy musieli porozmawiać,
wcześniej, czy później.
Zmierzałem w stronę kuchni, mając nadzieję, że właśnie tam
przebywa teraz chłopak. Zdziwiłem się, kiedy spostrzegłem, że go tam nie ma.
Kanapa też była pusta. Rozejrzałem się po całym salonie – nic, nie ma nikogo.
Wszedłem do kuchni, a kiedy zobaczyłem, że na stole stał talerz z tostami,
ketchup oraz kubek z gorącą jeszcze kawą, nie wiedzieć czemu, odetchnąłem z
ulgą. Nagle usłyszałem dźwięk otwierający się łazienkowych drzwi. Moim oczom
ukazał się niski chłopak, o ciemnych, mokrych włosach, opadających na czoło.
- Wstałeś w końcu. –
uśmiechnął się. – Dzień dobry.
- Cześć Fr… -
zacząłem, ale skamieniałem, kiedy zorientowałem się, że Frank ma na sobie nic
oprócz żółtego ręcznika, lekko przewiązanego w pasie.
Zawsze równie szybko zauważasz takie „szczegóły”? Tylko pogratulować
wrodzonej bystrości.
To chyba dobrze, że w pierwszej kolejności zwracam uwagę na
coś innego, niż nagie ciało, nieprawdaż? Świadczy to dobrze o mojej osobie, nie
jestem powierzchowny.
Tak, tak. Ani popieprzony.
W dłoni trzymał mały ręcznik, którymi wycierał włosy,
roztrzepując je przy tym na wszystkie strony. On jest… Idealny? Perfekcyjny?
Nadal nie jestem pewien, czy te słowa w pełni oddają jego osobę.
Jesteś nierozgarniętym idiotą, Gerard. Weź się
w końcu w garść!
Kto jak kto, ale ty o takich rzeczach to mi nie przypominaj.
Jego blada, wytatuowana skóra była jeszcze mokra w
niektórych miejscach. Tuż za nim zauważyłem mokre ślady stóp. Po czole spłynęła
mu duża kropla wody, która najpierw dotarła do nosa, aby zatrzymać się w kąciku
miękkich ust.
- Frank, mam na imię
Frank. – odwrócił się, żeby zamknąć drzwi od łazienki i zaśmiał się w uroczo
drwiący sposób.
Okej, Gerard, już spokojnie, wróć na ziemię, ponownie wychodzisz na
cymbała.
- Hoł, hoł, taak,
wiem o tym! – odpowiedziałem tonem św. Mikołaja, a równocześnie kolesia,
prowadzącego teleturniej „Koło fortuny”. Nie wiem dlaczego, spanikowałem.
I wyszedłeś na cymbała. Znowu.
Dobrze, wiem! Tak, to prawda, a teraz daj mi święty spokój!
- Postanowiłeś… Się
wykąpać! Jej, to wspaniale! Genialny pomysł! – mówiłem dalej. Chociaż lepiej by
było, gdybym się zamknął, bo chrzanię jak potłuczony.
- Na pewno wszystko z
tobą w porządku? Jesteś cały spocony. – zaczął uważnie przyglądać się mojej
twarzy. Szybko wytarłem dłonią pot z czoła i wyszczerzyłem zęby. To miał być
normalny uśmiech, ale przyćmiło go zakłopotanie i w rezultacie wyszedł on… Dość kiepsko.
- Wszystko w
porządku, nie martw się, po prostu… Trochę się zgrzałem, dzisiaj jest strasznie
gorąco! – Frank minął mnie, wszedł do kuchni i wyjrzał przez okno nad kuchenką,
gdzie kiedyś powiesiłem mały, zaokienny termometr.
- Yyy, Gerard… Na
zewnątrz jest 8 stopni, to na serio taki upał? – zmarszczył czoło i zlustrował
mnie wzrokiem. Patrzył mi w oczy, a jego spojrzenie można zatytułować słowami:
„Co ten kretyn bierze?” –
Może się przeziębiłeś, nie masz przypadkiem gorączki? – podszedł do mnie i
dotknął chłodną dłonią mojego czoła. Co za ulga, strasznie mi gorąco.
- Nie, spokojnie,
chyba nie… - wydukałem.
- Zaraz do ciebie
wrócę, tylko się ubiorę. – podszedł do kanapy, zabrał z niej stosik ciuchów, po
czym znowu zniknął za drzwiami łazienki. Oparłem się o zimną ścianę i wlepiłem
wzrok w sufit.
- Co ty odwalasz,
co?! – chwyciłem się za głowę.
- Gerard, na kogo ty,
do ciężkiej cholery, krzyczysz? – usłyszałem zaniepokojony głos Franka,
dobiegający z łazienki. Ja się chyba zamorduję.
- Nie, nie, z nikim,
coś musiało ci się przesłyszeć… - uciekłem do kuchni i usiadłem przy stole.
Sięgnąłem po kubek z kawa, stojący przede mną. Wypiłem go w dosłownie kilka
sekund. Po chwili znowu ujrzałem bursztynookiego, ubranego w moją koszulkę i
jeansy, również należące do mnie. Wszystkie elementy jego garderoby były za
duże, przypominały ubrania po starszym bracie, ale Frank wyglądał w nich
cholernie rozczulająco.
Świetnie, Gerard. Miałeś się ogarnąć, a jak na razie kompletnie się na
to nie zapowiada.
Chłopak zasiadł przy stole, tuż obok mnie.
- Zrobiłem ci
śniadanie, ten tost jest dla ciebie. – podsunął do mnie talerz z opiekaną
kanapką. - Smacznego.
- Dzięki, Frankie, ale
póki co nie jestem głodny. Natomiast kawę zaparzyłeś mi świetną. – podniosłem
ze stołu pusty kubek. – Jestem pełen podziwu, masz talent.
- Wiesz, to była moja
kawa… Ale to już nieistotne. – machnął ręką i zaśmiał się, a ja poczułem, ze
robię się czerwony, jak dojrzały burak. To już chyba szczyt, nie da się
zaliczyć więcej wpadek i kretyńskich sytuacji w ciągu jednego poranka. Jestem
mistrzem w byciu idiotą. Cóż, w czymś trzeba być dobrym. Odnalazłem swoje
powołanie, hura!
- Szlag by to…
Przepraszam, nie miałem pojęcia, zaraz zrobię ci drugą. – już wstawałem od
stołu, kiedy poczułem zaciskające się na moim nadgarstku palce.
- Zaczekaj, nigdzie
nie idź. Usiądź, chcę pogadać.
Chce pogadać? Serio?
No tak, te słowa zawsze zwiastują kłopoty. O czym on ma zamiar gadać? Och, doprawdy, nie mam pojęcia. Nie możemy póki co z tym zaczekać?
Doskonale wiem, co usłyszę. A ja chciałbym tylko odłożyć to na później,
poukładać sobie jeszcze pewne rzeczy w głowie, czy proszę o tak wiele? Z
drugiej strony, po co zwlekać z czymś nieuniknionym? Cholera jasna, niech teraz
zacznie się trzęsienie ziemi, Mikey wpadnie z wizytą, błagam, niech stanie się
cokolwiek, co uniemożliwi nam prowadzenie rozmowy!
Niestety, nic takiego się nie stało.
Usiadłem na brzegu krzesła, bokiem do stołu, a twarzą do
Franka.
- No… To słucham. –
starałem się sprawiać wrażenie wyluzowanego, ale moje starania psuły trzęsące
się dłonie i rumieńce na policzkach. Wszystko szło mi jak pod górkę, nie
potrafiłem się skupić, błądziłem wzrokiem gdzieś po kuchni. Magnesy na lodówce
wydawały mi się ciekawe jak nigdy, tak samo jak kwiatek, stojący na oknie nad
kuchenką. Był on tam od czasu, kiedy się tu wprowadziłem. Nigdy nie zwracałem
na niego uwagi, ale teraz był niesamowicie pasjonujący. Miał… Tak wspaniale
zielone liście i…
Mogę cię zapytać, o czym ty pieprzysz?
Nie mam zielonego pojęcia.
- Gerard, odnośnie
tego… Jejku, sam doskonale wiesz czego. – on też był zestresowany, nie potrafił
spojrzeć mi prosto w oczy, wlepił wzrok w podłogę i nerwowo szurał po niej
nogami. – Słuchaj, ja… Może chodzi o to, że nie do końca wiem, co robię i gubię
się w czymś zupełnie nowym, a może o to, że to coś „zupełnie nowego” nie do
końca jest… W porządku? Nie wiem, czy odpowiednio się wyraziłem – podkulił nogi
i usiadł na krześle po turecku ze spuszczoną głową, jego wciąż mokre włosy
kompletnie zasłoniły mu twarz – W każdym razie… Jeżeli czujesz, że z czymś ci
się narzucam, mam teraz na myśli tą kwestię…
- Tak, wiem jaką,
kontynuuj proszę. – powiedziałem stanowczo. Chłopak westchnął ze smutkiem.
- Przepraszam cię,
Gerard… - schował twarz w dłoniach. – Przepraszam, że psuję wszystko, co
dotychczas mi ofiarowałeś, jako przyjaciel, tylko przyjaciel. Byłeś moim
wsparciem, moim opiekunem, a teraz na pewno się ode mnie odwrócisz. Mój Boże,
Gerard, tak bardzo cię przepraszam. Pozwól mi odejść, błagam. Zanim jeszcze nie
do końca zniszczyłem twoje życie. Za bardzo mi na tobie zależy, żebym oglądał,
jak przeze mnie się dusisz i nie możesz być tym, kim naprawdę chcesz. Nie
możesz, nie, ja ci na to nie pozwolę, słyszysz mnie? – pierwszy raz od początku
rozmowy spojrzał mi w oczy. Zobaczyłem w nich nie tylko łzy, one były w sumie
najmniej istotne. W jego oczach widziałem histeryczne pragnienie miłości, które
było skrywane za doświadczonym wcześniej bólem, niezrozumieniem i żalem do
całego świata. Sądziłem, że to ja jestem zagubiony przez swoje wewnętrzne
rozterki i problemy z określeniem własnej osoby. Teraz widziałem jak na dłoni,
kto tu jest naprawdę zagubiony. – Pozwól mi zniknąć, tak będzie lepiej dla ciebie.
– mówił, a mi wydawało się, że te słowa wcale nie są kierowane do mnie, że mnie
tu nawet nie ma. Nie byłem w stanie wykrztusić z siebie absolutnie nic. –
Dlaczego ja tu w ogóle jeszcze jestem, co ja tu robię? Jestem niczym, chodzącą,
ludzką porażką, nie powinienem istnieć. – Wstał i z impetem odsunął krzesło,
które odjechało aż w przeciwległy kąt kuchni, wydając przy tym okropny,
skrzypiący, przeszywający dźwięk. Podszedł do mnie bliżej. – Gerard, spójrz na
mnie, proszę cię. Spójrz na mnie, słyszysz?! – niemal krzyczał, tonem pełnym
rozgoryczenia. Starałem się na niego patrzeć, naprawdę się starałem, ale nie
potrafiłem skupić wzroku na jego oczach dłużej niż przez pięć sekund. Czułem,
że one mnie pochłaniają, wciągają w odległą otchłań, której wcześniej nigdy nie
widziałem. Ba, której nigdy wcześniej nie widział nikt. – Powiedz, że
kompletnie nic do mnie nie czujesz, że chcesz, żebym wyszedł i nigdy nie
wracał. – Łzy spływały po jego policzkach, niczym górski potok, nie starał się
ich powstrzymywać. A ja nie chciałem tego słyszeć, jego słowa mnie dźgały, jak
miliard ostrych noży, po kawałku odcinały fragmenty mojego serca. Wiem, że
powinienem się odezwać, powiedzieć cokolwiek, ale nie potrafiłem, za nic.
Czułem się sparaliżowany, nie miałem nad sobą władzy. W głowie krąży mnóstwo
możliwości i słów, pojawiają się coraz to nowsze drogi wyjścia z całej tej
sytuacji, ale w momencie, kiedy już zaczynam się z nimi zapoznawać – znikają,
bezpowrotnie. – Kurwa mać, powiedz coś! – wrzasnął z rozpaczą, po czym z całej
siły uderzył pięścią w stół, z którego spadł biały talerz, roztrzaskując się na
mnóstwo maleńkich kawałeczków. Z mojej strony w dalszym ciągu nie było żadnej
reakcji. Tylko odruchowo podskoczyłem, na dźwięk rozbijającego się naczynia,
ale poza tym, zero. Dalej wpatrywałem się gdzieś w bliżej nieokreśloną
przestrzeń, starając się uniknąć jego wzroku. On w tym czasie oparł się rękami
i blat, spuścił głowę i głośno zapłakał. – Zmuś mnie, zrób coś… Każ mi wyjść,
nie chcę, żebyś mnie takiego oglądał. – wykrztusił. Z trudem oddychał, zdawał
się krztusić powietrzem. Przeczesał palcami włosy i otarł łzy. – Stawiam sobie
ciebie i twoje potrzeby na pierwszym miejscu, bo… - przeniósł wzrok na mnie. –
Wszystko przez to, że tak strasznie cię pokochałem.
Nagle poczułem jakby ostre ukłucie w klatce piersiowej, a z
nieokiełznanego szumu w mojej głowie wyłoniły się pewne słowa, nieustannie
obijające się o czaszkę, jakby pulsowały.
„Tak strasznie cię pokochałem.”
Przemogłem się i już nie uciekałem przed jego oczami.
Przecież tak bardzo je uwielbiam, zawsze przypominały mi dwa bursztyny, przez
które przebijają się promienie słońca. Radosne, pełne życia, potrafiły
rozświetlić najbardziej ponury, jesienny dzień. Tak je zapamiętałem, ale teraz
były zupełnie inne. Wyglądały jak zimna przepaść, skrywająca niezbadane dotąd
cierpienie. To wszystko przeze mnie, to ja powinienem być na jego miejscu,
płakać, krzyczeć i bić pięściami w stół, on na to nie zasłużył. Dlaczego to
jest tak kurewsko trudne?! Dlaczego dwójka ludzi, którzy bardzo chcą być razem,
najpierw musi pokonać jakiś pierdolony mur, otoczony okopami i zasiekami z
drutu kolczastego? W tym przypadku tym murem jest świadomość tego, że ja i
Frank jesteśmy tej samej płci.
Jego miodowe tęczówki otaczała przekrwiona od płaczu spojówka,
dłonie drżały, a po policzku sunęły łzy. W pewnym momencie brunet odszedł od
stołu, odsunął się na większą odległość i spojrzał na mnie ostatni raz. Jego
obłąkany wyraz twarzy rozjaśnił ciepły uśmiech, który był jedynie wspomnieniem
o tym zwyczajowym Franku, z którym mam do czynienia na co dzień. Chwilę potem,
chłopak zaczął szybko zmierzać w stronę drzwi. Czułem się jak na przedstawieniu
w teatrze. Miałem wrażenie, że zaraz opadnie kurtyna, rozlegną się gromkie
brawa i wszystko wróci do normy.
Co ty jeszcze tu robisz, skończony idioto?! Wstań i idź za nim!
Dopiero ten znajomy głos w mojej głowie sprawił, że
oprzytomniałem. Podniosłem się z krzesła i biegiem ruszyłem za oddalającym się
brunetem. Złapałem go tuż przy wyjściowych drzwiach. Mocno chwyciłem go za oba
nadgarstki, po czym przyszpiliłem chłopaka do ściany, w celu całkowitego
obezwładnienia jego ruchów. Przez moment wpatrywałem się w jego klatkę
piersiową, unoszącą się i opadającą w niezwykle szybkim tempie, rozchylone
wargi i na wpół przymknięte z wycieńczenia powieki, po części zakrywające
szaleńcze spojrzenie. Nie zastanawiałem się długo nad tym, co zamierzam zrobić,
nie było na to czasu. Wpiłem się w jego usta, z pasją penetrując ich wnętrze.
Uwolniłem jeden nadgarstek Franka, aby móc wpleść palce w jego zmierzwione i
nadal mokre włosy, tym samym pogłębiając pocałunek, czyniąc go jeszcze bardziej
zachłannym i nieokiełznanym. On na początku kompletnie go nie odwzajemniał, a
wręcz próbował mi uciec. Jednak już po chwili jego dłoń powędrowała na moje
biodro. Chwycił skrawek koszulki i przyciągnął mnie do siebie jeszcze bliżej,
zmniejszając tym samym przestrzeń między nami do minimum. Puściłem drugą rękę
chłopaka, aby móc pogładzić jego policzek, na którym wciąż dało się wyczuć
wilgotne ślady łez. Objął mnie w pasie i wbił mi palce w skórę, co przez moment
sprawiło mi lekki ból, ale wiedziałem, że Frank robi to nieumyślnie.
Całowaliśmy się intensywnie i namiętnie, chyba nawet z żadną kobietą nie
przeżyłem równie nieziemskiej chwili. Nie pozwalał mi na najdrobniejszy ruch w
tył, trzymał mnie z całej siły, tylko jego dłonie co jakiś czas zmieniały
położenie. Raz zaciskały się na biodrach, a po chwili wędrowały w górę, aby
złapać mnie za kark. Każdy centymetr kwadratowy mojej skóry był rozpalony i pragnął
jego subtelnego dotyku, chciałem go czuć jeszcze bardziej, zapamiętać każdy
szczegół, wszystkie doznania. Gdybym nie zdecydował się na tak radykalny krok,
kto wie, czy jakiekolwiek moje słowa były by w stanie zatrzymać go tutaj i
przekonać… No właśnie, o czym?
Chwyciłem jego twarz w obie dłonie i oderwałem się od jego
warg. Słyszałem, jak głośno i nierównomiernie oddycha, czułem jego palce,
kurczowo trzymające się moich bioder. Wyglądał na wyczerpanego, jakby zaraz
miał paść na podłogę i zasnąć.
- Czy potrzebujesz
jeszcze… jakichś wyjaśnień, zapewnień? – wydyszałem, opierając się ręką o
ścianę. Zadarł głowę i spojrzał mi w oczy. Tak wspaniale, po prostu, czyste,
frankowe spojrzenie, wyrażające to, co on w tym momencie czuje. Cholernie
brakowało mi tej prostoty, tego dziecięcego, niewinnego spojrzenia.
-Może jednak
powinienem… zostać? – mówił z trudem, po czym uśmiechnął się. I jakby nagle.
przez szybę we frontowych drzwiach, do wnętrza pomieszczenia wdarły się
promienie słońca.
- Miałbym pozwolić
odejść mojemu jedynemu marzeniu? – przesunąłem palcami po jego miękkim, gładkim
policzku. Moje serce zdawało się śpiewać: „O szczęśliwy to dzień, kiedy to
Gerard Skurwiel na oczy wreszcie przejrzał! Chwała, chwała na wysokości!” lub
tym podobne pieśni o tematyce pochwalnej. Dotychczas nie miałem pojęcia, co
czują ludzie którzy wreszcie przekonują się, co to znaczy szczęście. Teraz
byłem jednym z nich, a moje szczęście jest tuż obok mnie. – Kocham cię, Frank,
nawet nie wiesz, jak bardzo. Wybacz, że przez moje postępowanie doprowadziłem
cię do takiego stanu emocjonalnego. Jeżeli mogę mieć do ciebie jedną, jedyną
prośbę… Zostań tutaj, ze mną. Wiem, że jestem cholernie trudną osobą i może ci
być ciężko, ale tylko ty możesz mnie uratować… Uratować mnie przed samym sobą
i… - urwałem, bo brązowooki zarzucił mi ręce na ramiona i mocno mnie przytulił.
- A ja przez ten cały
czas myślałem, że mi odbija. – powiedział cicho, a jego oddech łaskotał mnie w
ucho.
- Obojgu nam odbiło.
– pogłaskałem go po głowie. Czułem, jakbym trzymał w rękach cały świat. Świat,
który przez tak długi czas wymykał mi się z rąk, świat, który wydawał mi się
zbyt piękny, aby był osiągalny. Teraz w końcu tu jest, a ja byłbym skończonym
imbecylem, gdybym pozwolił mu tak po prostu zniknąć.
***
Mógłbym
powiedzieć teraz coś niesamowicie błyskotliwego i mądrego, wyjechać z jakąś
oświeceniowo-romantyczną myślą o tym, jak zaprogramowane są ludzkie uczucia i
do czego one są nam właściwie potrzebne. Mógłbym, ale kompletnie nie mam na to
ochoty. Najistotniejszy w tym wszystkim jest fakt, że kiedy człowiek dostanie
to, co daje mu pełnie szczęścia, kompletnie zapomina o wszystkim, co go
wcześniej trapiło. Ma nadzieję, że to, co złe, odeszło bezpowrotnie i teraz
wkracza na zupełnie nowe terytorium, z czystą kartą i pustą walizką na
doświadczenia. To chyba największy błąd, którego ja nie mam zamiaru popełniać.
Dlatego, iż kiedy to szczęście, ta niesamowita siła, nagle z zupełnie
niewyjaśnionych przyczyn odchodzi, wszystkie złe wspomnienia, całe poprzednie
życie wraz z popełnionymi błędami i poniesionymi porażkami, powraca do ciebie
ze zdwojoną siłą. Dręczy i nęka, aż nie wykończy cię na śmierć. Nie zamierzam
zapominać o przeszłości i o tym, jaki jestem. Możemy starać się zostawiać to,
co było w tyle, starać się od tego uciekać, ale to nie ma żadnego sensu, bo
przeszłość jest częścią nas i zostanie z nami na zawsze, choćbyśmy nie wiem jak
próbowali się jej pozbyć, czy zapomnieć o niej. Po co właściwie o tym mówię?
Bo kiedyś wszystko stanie się przeszłością i lepiej trzymać
ją obok siebie, żeby kiedy czeka nas coś nieuniknionego i zostaniemy z niczym,
móc w niej utonąć, dać się jej pochłonąć. Ale dopiero wtedy, kiedy nie będziemy
mieli już nic do stracenia.
Ja teraz zobaczyłem coś, na co od dawna nie zwracałem uwagi.
Niezależnie od tego, jak bardzo jest źle i jak wielkie odnosisz porażki, warto
jest mieć marzenia.
A przynajmniej to jedno, najistotniejsze ze wszystkich, dla
którego mógłbyś skoczyć w ogień i oddać wszystko, co masz. Tylko po to, żeby
zawsze było z tobą i nadawało sens twojemu życiu.
Tak naprawdę, tylko jeden Bóg wie, co chowam w moim pijanym,
słabym sercu, jednakże nareszcie ktoś, oprócz mnie, ma szansę tam zajrzeć.
To nie koniec?! Bo gsm brzmi:c kocham kocham kocham to i ciebie za to że postanowiłas to kontynuować<3333
OdpowiedzUsuńBoziu, jestem takim Gerardem :< Tylko mi Franka brakuje *wyje*
OdpowiedzUsuńRozdział genialny, jak zwykle zresztą *_* Tylko nie jestem pewna, czy dobrze zrozumiałam ostatni akapit... :/
W każdym bądź razie, masz pisać dalej, bo tak! :D
Pozdrowienia, Luns.
No nie. To jest cudowne wręcz genialne.
OdpowiedzUsuńNa początku byłam rozbawiona zażenowanym Gerdem, potem znów jak czytałam wypowiedź Franka - całe moje ciało krzyczało "Co ty do kurwy robisz?". A i byłam zła na Gerarda, że nic nie robi. Ale na szczęście wszystko dobrze.
I ten pocałunek..achhh.
Ostatnie fragmenty były...perfekcyjne. Tak, piękne.
Życzę weny do dalszego pisania i czekam na następny rozdział. A właśnie ile ich będzie?
Kathi
Sama chciałabym wiedzieć XD
UsuńNaprawdę nie mam pojęcia, bo teraz przeprowadzam gruntowne zmiany w całej strukturze opowiadania. Pozmieniałam... Wow, praktycznie większość. Tak jak miałam już wszystko napisane na brudno i w miarę zarysowane, teraz wszystko znowu idzie na warsztat, nawet dalsza fabuła. Nawet ja nie ogarniam tego opowiadania, więc nie wymagam tego od nikogo innego XD
Pozdrawiam serdecznie C:
Szczerze mówiąc też się raz zgubiłam XDDD Ale jeden, jedyny raz :3 Uwielbiam Gerarda skurwiela. Jest popierdolony z tymi swoimi myślami. Ciekawie się układają rozmowy między właśnie nim i jego... nie wiem. Sumieniem? Myślami? Duszą? Skrytym w głębi drugim 'ja'?
OdpowiedzUsuńJa słuchałam przy tym rozdziale Famous Last Words, bo akurat mi się włączyło po Disenchanted i myślę, że bardzo ładnie skomponowało się z treścią i dość zgrabnie się do niej odniosło. Nie pozostaje nic innego, jak czekać na następny rozdział. Ciśnij wenę, póki ją masz i chęci też nie braknie :3
No więc przeczytałam twoje opowiadanie w jakąś godzinę, na jednym tchu siedząc do 2 20 w nocy (ale u mnie to normalne) i co tu dużo mówić ZAKOCHAŁAM SIĘ W NIM. Jest takie urocze, podoba mi się rozwój akci nie jest taki szybki jak w niektórych Ff typu "Ładne masz oczy Frank, chodźmy się pieprzyć". Uwiellbiam 'schizowe' rozmowy Gerarda z samym sobą, ledwo powsztrzymywałam się od śmiechu, żeby nie wyglądać jak przyjeb xD Frank jest tu taki nieprzewidywalny, podoba mi się. Twój Frerard znacznie różni się od innych i to jest zajebiste. Masz super styl pisania, bardzo luźny o i jeszcze nie ma tu tego przesłodzonego do porzygu romantyzmu, który mnie nudzi... miałam dużo nie pisać, głupi Snajper xD. Dobra już kończę. Mam nadzieję, że nie zostawisz opowiadania bo obiecuję, że cię zajdę i uduszę a potem mi serce pęknie. Masz może twittera? Chciałabym być na bieżąco z opowidaniami Ps. Sorry za błędy jeśli są, godzina i małe literki w telefonie robią swoje. Dobra, już się zamykam. Ily.
OdpowiedzUsuńPieśń pochwalna dla Gerarda Skurwiela... Moja ulubiona piosenka *u* Będę ją sobie nucić przez cały dzień. No i Gerard Skurwiel ma szczęście, że wreszcie przejrzał na oczy! I yeeah! W końcu doczekałam się Frerarda takiego, że... Że... Umarłam :) A to twoja zasługa, za co ci strasznie dziękuję! I przepraszam, że komentuje dopiero teraz, ale jakoś wcześniej nie zajrzałam na bloga o.O Dziwna jestem, ale cóż... Jak można ominąć tak wspaniałego bloga? Nie mam pojęcia. So... Notka była powalająca. Te opisy jak się całowali, emocje... Niemal czułam to na sobie. (Bez skojarzeń xD) Potrafisz wprowadzić czytelnika w ten magiczny świat, zmuszając, żeby został tam na dłużej :3 Więc weny ci życzę i żebyś szybko dodała następny rozdział!
OdpowiedzUsuńXoXo
Wpadałam tu kiedyś, jeszcze przed rozpadem MCR, później długo cię tu nie było i aż straciłam nadzieję, że kiedykolwiek cokolwiek tu jeszcze wrócisz. I bardzo się ucieszyłam, jak wczoraj zobaczyłam tu dwie nowe notki, których wcześniej nie czytałam.
OdpowiedzUsuńPodoba mi się, serio. Nawet bardziej, niż wcześniej chyba. No bo wreszcie właściwy frerard się zaczyna, a to ja lubię najbardziej. Uwielbiam Gerarda toczącego zacięte dyskusje z samym sobą, dzięki temu jest taki mega psychiczny.
czekam na następny ;)
xoxo
cat-eater.blogspot.com