piątek, 22 marca 2013

Rozdział 12

  Witam bardzo, ale to bardzo serdecznie.
Oto dziś, w ten beznadziejnie zimny, marcowy wieczór jetem gotowa, aby dodać coś nowego, czyli kolejny rozdział. Jest całkiem fajny, tak na marginesie. :P
No, ale zanim przejdziemy do rzeczy, słowo wyjaśnień.
Nie było mnie zajebiście długo, gdyż:
 - Pogrzeby,
 - Zepsuty laptop, uniemożliwiający mi pisanie,
 - Brak czasu i weny.
Ale w końcu jestem z powrotem, jeśli to kogoś interesuje.
Następny rozdział będzie szybciej, gdyż... No, będzie chyba moim ulubionym, a to, co moje ulubione dodaje szybciej XD
Dziękuję za przemiłe, motywujące komentarze, zapraszam do czytania C:






    Leniwie uniosłem powieki i spostrzegłem, że nie znajduję się w mojej sypialni, pośród mnóstwa najróżniejszych kartek, resztek jedzenia i brudnych ubrań. Gdyby tak w istocie było, nie ma szans, że obudziłbym się tak wcześnie. Przecież zegar w kuchni wskazywał dopiero 10:15. Po chwili doszedłem do wniosku, że znajduję się na kanapie w salonie.

 Nie no, brawo, Sherlocku.

O nie, jest za wcześnie abym w ogóle myślał o kłótniach z samym sobą.
Tak więc, leżałem na sofie, nakryty kocem w misie, który był bardzo miękki i ciepły. Jednakże, nie leżałem tu sam. Tuż za mną znajdowała się pewna drobna istota, zwana przeze mnie i znajomych Frankiem. Nie widziałem jego twarzy, ponieważ byłem odwrócony do niego plecami. Słyszałem spokojny i równomierny oddech, bardzo blisko mnie. Owiewał on moją szyję, za każdym razem przynosząc ze sobą przyjemne ciepło. Na domiar wszystkiego, koszulka, w której spałem, podwinęła się odrobinę do góry, odsłaniając przy tym skrawek mojego biodra. Właśnie na tym niewielkim kawałku mojego odsłoniętego ciała, chłopak postanowił ułożyć swoją drobną dłoń. Wiem, że nie zrobił tego specjalnie, przecież na pewno nie obudził się w środku nocy, nie bawił się moją koszulką, aby potem wygodnie ułożyć dłoń na moim biodrze. To nawet nie ma sensu, a ja, jak paranoik, rozwodzę się nad jednym, przypadkowym szczegółem całej sytuacji. Z resztą, po tym, co miało miejsce ostatniej nocy, on potrzebował bliskości drugiej osoby. Nawet, jeśli tą osobą miałem być ja. Gerard Way, człowiek – ściana, nie współczujący, pusty, zapatrzony tylko w siebie.

 A może nie do końca? Daj sobie szanse, Way.

A ty czemu nagle mnie wspierasz, zamiast uświadamiać mi, jak bardzo beznadziejnym skurwielem jestem?

Twoja podświadomość podpowiada ci co innego. Ty chcesz się zmienić, ale do końca nie wiesz, jak się za to zabrać.

Może to i racja... Szlag, przechytrzyło mnie własne sumienie.
W każdym razie, czułem się dziwnie. Miałem wrażenie, że wszystkie zdarzenia ostatniej nocy nie dotyczyły mnie. Jakbym to nie ja mu pomógł, jakbym to nie ja wypowiedział słowa: „W takim razie, zawsze będę przy tobie.” Dlaczego? Bo to jest cholernie do mnie nie podobne. Wplątuję się w sytuację bez wyjścia, wchodzę w niekończący się labirynt. Jeszcze mam szansę uciec, ale czy chcę? Właśnie o to chodzi, że nie. Nie chcę od niego uciekać, gdyż on ofiarował mi wszystko, co tylko miał, a nie miał praktycznie nic. Oddał mi siebie, w nadziei, że ja uczynię to samo. A co jeśli ja nie potrafię? Jeśli mnie na to nie stać?

 Gdyby rzeczywiście tak było, tamtej  nocy zostawiłbyś go samemu sobie i poszedł do własnej sypialni. Ale ty tego nie zrobiłeś, byłeś przy nim.

Mogę chyba powiedzieć, że jestem z siebie dumny. Szkoda, że aby to stwierdzić i być tego pewnym, muszę ujadać się z własnymi myślami przez cholera wie ile. Sprawa tak naprawdę wygląda o wiele prościej. Ktoś był w potrzebie, postanowiłem mu pomóc. Tak powinni postępować ludzie. Współczucie jest oznaką człowieczeństwa, a ja jednak jestem człowiekiem, jakby nie patrzeć. Komuś pomogłem i tyle. Nie był to jednak byle kto. No właśnie, kto to był? Oczywiście, Frank Iero, przecież to jasne. Ale kim on jest dla mnie? Frankiem Iero jest dla wszystkich. Każdy, kto go pozna, może powiedzieć: „Tak, to jest Frank Iero, gra na gitarze i ma brązowe oczy.” Nic w tym wielkiego, czy specjalnego. Jednak ja zauważałem w nim kogoś, kto był dla mnie... jedyny?

 Możesz rozwinąć tą myśl? Bo obawiam się, że nawet ja się w tym pogubiłem.

Właśnie miałem zamiar to zrobić. Nie jest to znowu takie trudne do pojęcia. "Dla mnie jedyny", cóż, miałem przez to na myśli, że jest on osobą, która jako jedyna coś wnosi w do mojego życia i sprawia, że nie czuję się taki wyobcowany. Oczywiście, słowo "jedyny" można interpretować w najróżniejszy sposób, ale mi chodziło właśnie to. Tak, tylko o to.
   Chciałem wstać, ale, nie wiem dlaczego, nie mogłem się ruszyć. Jakby ta dłoń ważyła pół tony, naprawdę. Czułem na sobie pewnego rodzaju paraliż, lecz w jakiś niewytłumaczalny sposób sprawiał mi on przyjemność. Skóra na moich biodrach była niezwykle wrażliwa, gdyż rzadko kiedy ktoś poza mną się w tamte rejony zapuszczał. Z tego powodu nawet pojedyncze, najdrobniejsze drgnięcie palcem, czy nawet podmuch powietrza czułem dwa razy wyraźniej i za każdym razem przez moje ciało przechodził pewien dziwny impuls. Wszystkie zmysły niezwykle wyostrzone, spięte ciało i niewyobrażalny stres. To wszystko towarzyszyło mi podczas leżenia na tej pieprzonej kanapie. A przecież to tylko skóra ocierająca się o skórę, co w tym niezwykłego?! Na pierwszy rzut oka nic, ale jeśli doświadczam tego ja, we własnej, paskudnej osobie ja, wszystko staje się inne. Nagle niespodziewanie poczułem, że dłoń chłopaka przestała spoczywać na moim biodrze, a on sam przewrócił się na drugą stronę, przy wtórze rozmaitych mruknięć i mlaśnięć. Obejrzałem się przez ramię. Frank leżał przodem do telewizora, z jedną ręką zwisającą z kanapy. I w tym momencie ponownie zacząłem panować nad własnym ciałem, jednakże poczułem też, że wraz z dłonią bruneta opuściło mnie ciepło, bijące od jego drobnego ciała. Mały był jak przenośny kaloryfer, dosłownie.
   Odzyskawszy władzę nad samym sobą, mogłem w końcu wstać. Chciałem zrobić to jak najciszej, aby przypadkiem nie obudzić brązowookiego. Podniosłem się ostrożnie i usiadłem na brzegu sofy. Przetarłem oczy, odgarnąłem włosy z twarzy i odetchnąłem z ulgą. Bogu dzięki, nie obudził się. Wstałem i udałem się do kuchni. Pierwszą i najważniejszą rzeczą o poranku jest kawa. Nacisnąłem guzik od ekspresu. Ożyw mnie, czarna cieczy chwały! Budzisz mnie codziennie, zrób to i tym razem, błagam, twój sługa uniżony.
Tak, czasem lubię sobie porozmawiać z kawą, nikt mi chyba we własnym domu tego nie zabroni.
Odwróciłem się, opierając plecy o kuchenny blat. Lekko uśmiechnąłem się na widok wciąż smacznie śpiącego bruneta. Zielony koc powoli unosił się i opadał pod wpływem jego równomiernego oddechu. Wyglądał tak spokojnie i beztrosko, mógłbym na niego patrzeć cały dzień.

 Och, nie przejmuj się, to wcale nie zabrzmiało dziwnie.

Wiesz co? Nienawidzę cię.

 Zważywszy na to, że jestem tobą, właśnie przyznałeś, że nienawidzisz samego siebie.

Wyjdź! Zostaw mnie w spokoju!

To nie takie proste, Way. Doskonale o tym wiesz.

Mam tego dosyć. Mam serdecznie dość siebie. To nie ma żadnego sensu i nic nie mogę z tym zrobić. Pozostało mi tylko starać się przetrwać z tym wszystkim. To przykre. Skoro nie potrafię uporać się sam ze sobą, skoro nie umiem wytrzymać nawet z moją własną osobą, jak wytrzymam z kimś innym? A może to właśnie o to chodzi, żebym zapomniał o Gerardzie Way’u i skupił się na czymś ważniejszym? W tym przypadku, kimś ważniejszym.

 Tyle czasu zajęło ci dojście do tego wniosku?

 Już dziś się do ciebie nie odezwę, nawet nie próbuj mnie prowokować.

 A idź w cholerę.

Dziękuję!

   Wtem chłopak poruszył się gwałtownie i odwrócił głowę w moją stronę. Zobaczył, że miejsce obok niego jest puste i zrobił się smutny. Patrzył zrezygnowany na poduszkę.
  - Szukasz kogoś? – zapytałem głośno. Frank momentalnie podniósł głowę, a kiedy mnie zobaczył, cudownie się uśmiechnął. Ten uśmiech sprawiał, że czułem niewytłumaczalną radość. Jakby nagle mała dziewczynka w różowej sukience i wianku na głowie wparowała do mojego umysłu i zaczęła rozsypywać tam kwiaty.
 - Jednak jesteś. – przeciągnął się i ziewnął. – Daliśmy w spanie, co? – zachichotał zadziornie.
 - Żebyś wiedział. – skwitowałem. – Zapewne napijesz się kawy, przyjacielu, zgadłem?
 - Z rozkoszą. – rzucił uradowany i migiem wypełzł spod zielonkawego koca. Prawie że natychmiast znalazł się obok mnie, a ja podałem mu kubek mocnej, czarnej kawy.
 - Genialna. – rzucił po upiciu jednego łyka cudownie pachnącego napoju. – Kupujesz już zmieloną czy wolisz robić to sam?
 - Precz z gotowcami! – odpowiedziałem tonem rewolucjonisty, wybierającego się na manifestację. Brunet parsknął śmiechem. – Największy wynalazek ludzkości zasługuje na godziwą obróbkę, a nie jakieś tam fabryczne maszyny. Z kawą trzeba obchodzić się czule. – ględziłem jak fanatyk.
 - Absolutnie się z tobą zgadzam, pomimo tego, że odrobinę przesadzasz. – odpowiedział z uśmiechem, po czym schował nos w kubku. Po chwili zrobiłem to samo.
 - Frank, jeśli chcemy coś zjeść, będę musiał iść do pobliskiego spożywczego. Postaram się wrócić jak najszybciej się da. – powiedziałem, odstawiając naczynie z kawą nieopodal zlewu.
 - Dobra, będę czekał. Naprawdę się pośpiesz, jestem bardzo głodny. – odrzekł. Popatrzyłem w jego oczy. Strużka światła, wpadająca przez niewielkie okno w kuchni, odbijała się w jego tęczówkach, tworząc wspaniały efekt mieniących się najróżniejszymi odcieniami brązu i złota bursztynów. Magia, istna magia. Mógłbym opowiadać o jego oczach godzinami. Ale po co, skoro i tak już wychodzę na przewrażliwionego, doszukującego się dziury w całym paranoika ze schizofrenią? Lepiej to przemilczeć, nawet jeżeli w głębi duszy chciałbym krzyczeć.

 A może wreszcie przyszedł czas na to, żeby coś wykrzyczeć?

 - Więc, co ja… Ach, tak, sklep. Za chwilę będę z powrotem.

Czyli jednak nie.

***

   Narzuciłem na siebie pierwsze z brzegu jeansy, płaszcz i wyszedłem z domu. Nie tylko dlatego, że musiałem zrobić zakupy. Czułem, że jeśli zaraz nie odetchnę świeżym powietrzem, to wybuchnę.
Nie pokonałem nawet połowy drogi, gdy moim oczom ukazał się nader interesujący widok.
Na schodach jednego z mijanych przeze mnie domów zobaczyłem Helen, namiętnie całującą jakiegoś napakowanego blondyna. Koleś był strasznie szeroki w barach i wąski w tyłku. Miał na sobie dość obcisłą, czarną koszulkę i dresy. Jakby jeszcze przed chwilą pakował na siłce. Dom, przed którym stali, zapewne należał do owego faceta. Mogłem się jedynie domyślać, że Helen właśnie ten budynek opuszczała. A ze swojego doświadczenia wiem, że jeśli ona przychodzi do mężczyzny z samego rana, to nie po to, żeby podzielić się świeżymi, jeszcze ciepłymi rogalikami z tutejszej piekarni "U Jim'a". No tak, kim ja jestem wobec jej urody i polotu? Co taki ktoś jak ja może znaczyć dla takiej piękności, jak Helen? Najwidoczniej, absolutnie nic. Przecież ona może mieć kogo tylko zapragnie. Może bawić się facetami, jak jej się to tylko podoba. Przecież dostała od Tego z Góry tą delikatną, nieskazitelną skórę, długie, jasne, lekko falowane włosy, szczupłe i zgrabne nogi, hipnotyzujące błękitem oczy. Byłem dla niej tylko tymczasową zabawką. Wielka szkoda, że w pełni zrozumiałem to dopiero teraz. Aczkolwiek, mogłem się tego spodziewać. Od pewnego czasu stopniowo się od siebie oddalaliśmy i teraz jest tak, jak jest.
 - No cześć, Hel. – rzuciłem, składając ręce na klatce piersiowej. Zaskoczona kobieta oderwała się od ust blondyna jak oparzona. Spojrzała na mnie, a błękit w jej oczach przyćmiło zaskoczenie i zdezorientowanie.
 - O mój Boże, Gerard! A co ty tutaj robisz, dzióbku? - Odepchnęła od siebie przysadzistego adoratora i wyszczerzyła zęby, obdarzając mnie najbardziej sztucznym uśmiechem, jakim tylko można sobie wyobrazić.
Boże, dzióbku? Nazwać mnie bardziej kretyńsko chyba się już nie da.
 - Mieszkam, tak się składa. Z resztą bardzo niedaleko, ale o tym już pewnie zdążyłaś zapomnieć. – odpowiedziałem spokojnie. Spojrzałem na idiotyczny wyraz twarzy blondyna, przypatrującego się całej sytuacji i przez chwilę miałem ochotę wybuchnąć śmiechem. Mina Helen też była niewyobrażalnie zabawna.
 - Bo wiesz, to wszystko to okropne nieporozumienie, widzisz…
 - Och, zamknij się, dobra? – przerwałem jej stanowczo. Miałem dość tej uroczej pogawędki.
 - Nie mów tak do niej! – blondyn podniósł głos i spojrzał na mnie wzrokiem rozjuszonego byka.
 - Ktoś cię pytał o zdanie, napakowany sterydami kutasie? – rzuciłem bez ogródek. Sam się sobie dziwiłem, że bez żadnych przeszkód w taki sposób odezwałem się do kolesia, który, gdyby tylko chciał, zgniótłby mnie jak mrówkę, czy pchłę. Po chwili jednak mężczyzna zaczął zmierzać w moją stronę z zamiarem przemeblowania mojej twarzy, ale Helen go powstrzymała.
 - Clay, nie mieszaj się, poczekaj, aż wszystko sobie wyjaśnimy. – powiedziała kobieta, gładząc faceta po bicepsie. Parsknąłem śmiechem.
 - A więc, twoja nowa zabaweczka ma na imię Clay? Jak uroczo. – rzuciłem ironicznie przesłodzonym tonem.
 - Gerard, posłuchaj…
 - Nie, to ty posłuchaj. – znowu jej przerwałem. Tym razem nie dam się omamić, skończę to szybko. – Już dawno mogłaś mi powiedzieć, że jestem dla ciebie nikim. Ale skoro wolisz być zakłamaną dziwką bez odrobiny godności osobistej, to mi w sumie nic do tego. Mogę ci tylko życzyć szczęścia z tym… Jak ci tam? – zapytałem, zwracając się do blondyna.
 - Clay. - odburknął.
 - Tak, właśnie, z tym fiutem, starającym się wyglądać jak strongman. Przy okazji gościu, długo z nią nie zabawisz, zaufaj mi. – rzuciłem mimochodem.
 - Nie dałeś mi nawet nic wyjaśnić! – wrzasnęła wściekła kobieta. Zobaczyłem, że jej policzki zrobiły się czerwone, a błękitne oczy zaszły łzami. Ach tak, teraz będzie chciała wzbudzić we mnie litość. Żałosne i teatralne, jak cała ona.
 - Szczerze? Mam to w dupie. Na razie. – machnąłem ręką i ruszyłem dalej, nie odwracając się ani na chwilę. Teraz poczułem, że ona mnie wcale nie obchodzi i mogłaby nawet wyjechać z tym całym Kevinem na Hawaje i wziąć ślub na plaży, nie interesuje mnie to kompletnie. Cała sytuacja była godna pożałowania. Jednak jest jeden plus. Moje przewidywania co do tego, że Helen była fałszywą suką, sprawdziły się. Może i nie powinienem zaliczać tego do rzeczy pozytywnych, ale przynajmniej w czymś się nie pomyliłem, co oznacza, że jeszcze do końca nie postradałem rozumu. Nie żałuję niczego, co powiedziałem, gdyż wszystko to było całkowicie szczere. Szkoda mi było jedynie czasu zmarnowanego z tą dziwką. No bo jak inaczej ją teraz nazwać? Z reguły szanuję kobiety. Wychowywała mnie praktycznie sama matka, którą bardzo kochałem i to ona mnie tego nauczyła. Ale Helen? Przykro mi, już psie gówno zasługuje na więcej szacunku. Dziwne, właśnie zerwałem z dziewczyną, a mimo pewnej złości, gnieżdżącej się gdzieś we mnie, czuję się całkiem dobrze. Może dlatego, że nawet nie tworzyliśmy prawdziwego związku? My po prostu lubiliśmy uprawiać ze sobą seks. A więź między dwojgiem ludzi, którym na sobie zależy, nazywana właśnie „związkiem”, składa się na wiele innych, niezwykle ważnych elementów. A ona żadnego z nich mi nie zapewniła.

***

   Wciąż lekko poirytowany, wyszedłem ze sklepu. Niemal biegłem, chcąc jak najszybciej znaleźć się w domu. A może raczej, chciałem jak najszybciej ponownie zobaczyć pewnego niskiego chłopaka o brązowych oczach, który czeka na mnie wraz ze swoim pustym żołądkiem. Po kilku minutach byłem na miejscu. Kiedy tylko otworzyłem drzwi, już od progu witał mnie przyjazny uśmiech Franka. Patrząc na niego zapominałem o wszystkich nieprzyjemnościach, z jakimi miałem dzisiaj do czynienia. Widok tego radosnego bruneta koił moje zszargane nerwy.
 - No, w końcu jesteś! – powiedział uroczystym tonem, przepełnionym radością. – Proszę cię, powiedz, że kupiłeś jakąś dobrą szynkę, umieram z głodu. – zabrał ode mnie dwie foliowe torby z zakupami.
 - Chyba tak. Jest tam też masło orzechowe, jakieś bułki, mąka, kawałek łopatki wieprzowej…
 - Czyżby szykowały się kotlety? – zapytał rozentuzjazmowany.
 - Może. – odrzekłem z łobuzerskim uśmiechem na twarzy. – Pewnym jest, że z głodu nie umrzemy przez następne dwa tygodnie. – podszedłem do kuchennego stołu, aby pomóc chłopakowi rozpakować resztę zakupów.
 - No i kupiłem jeszcze nowy dywanik do łazienki. – rzuciłem cicho, lekko zawstydzony. Chłopak roześmiał się na całe gardło.
 - Dywanik do łazienki? W spożywczym? – zapytał, z trudem powstrzymując się od głośnego rechotu.
 - Meblowy był tak blisko, że aż głupio było mi nie wstąpić na moment. – odrzekłem. Sam po chwili zacząłem się śmiać. – A ten obecny łazienkowy chodnik ma już nie wiem ile lat, jest brzydki i skosmacony.
 - Dobra, to w końcu twój dom, kupuj do niego co chcesz i kiedy chcesz. – powiedział, chowając masło do lodówki. – No, to jakie mamy plany na resztę dnia? – zapytał, wskakując na kuchenny blat. Uroczo wymachiwał nogami i wyglądał jak dzieciak. Zaśmiałem się pod nosem, sam dokładnie nie wiem czemu.
 - Próby dziś nie ma, więc możemy się opieprzać przez cały czas. – odpowiedziałem bez namysłu. I to był błąd. – Nie, jednak nie, cholera… Ten pieprzony obraz, muszę go w końcu skończyć, zostało mi mało czasu.
Jak w ogóle mogłem o tym zapomnieć? Wyleciała mi z głowy priorytetowa sprawa, która powinna być dla mnie na chwilę obecną najważniejsza, ale z jakiegoś powodu tak nie było.

 Dziwisz się? Ostatnio rozmyślasz o wszystkim innym, oby nie o pracy. Dokładniej, twój umysł wypełnia tylko jedna osoba.

Miałeś się już dziś do mnie nie odzywać, tak?!

 Daj spokój, a od kiedy ty jesteś taki pamiętliwy?

Od kiedy nie potrafię ze sobą wytrzymać.

Pejzażowi nadal czegoś brakuje.
 - Gerard, to przecież jasne, masz pracę do wykonania i tyle, z czegoś żyć trzeba. Nie martw się mną, znajdę sobie jakieś zajęcie. – zeskoczył z blatu i odgarnął niesforne włosy z czoła.

   W końcu zjedliśmy śniadanie, po czym ja zabrałem się do pracy, a Frank oznajmił, że aby mi nie przeszkadzać obejrzy jakiś film na DVD. Miałem mnóstwo filmów, chłopak na pewno znajdzie coś dla siebie. Brunet zasiadł wygodnie przed telewizorem, a ja za swoim biurkiem przy schodach. Powinienem być skupiony, ale nie wychodziło mi to najlepiej. Co chwila odwracałem głowę, aby spojrzeć na chłopaka siedzącego po turecku na rozłożonej sofie.
Tak, mam! Już wiem, czego brakuje obrazowi!



8 komentarzy:

  1. Och, tak bardzo mi się ten rozdział podobał, że nie da się tego wyrazić.
    Mówiłam już, że uwielbiam te kłótnie Gerarda ze samym sobą? Jak tak to trudno, powtórzę się, nie, nie, nie, jednak nie bo ja je KOCHAM! Nawet nie wiesz, jak mi poprawiają humor:)
    Piszesz cudnie i lubię twój styl...taki lekki.
    Helen, ach Helen, naprawdę cieszę się, że byłaś na widoku i Gerd z tobą zerwał. Teraz przynajmniej będzie myślał tylko o Franku, z resztą już to robi i chwała mu za to!
    Ja chcę więcej takich uroczych scen jak z ich "poranka". A dywanik mnie rozwalił! I to doszczętnie...
    Czytam sobie czytam, a tu nagle jeb i dywanik:D
    Następny rozdział szybciej! JUHUUUU
    WENY bardzo dużo życzę! Pozdrawiam!

    Kathi

    Ps. Przepraszam, że tak chaotycznie, ale emocje wzięły górę... Mam jeszcze pytanie, powiadamiasz o rozdziałach? Wiem, że jestem mało zorientowana...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. @Kathi, nie powiadamiam, ponieważ sama nie wiem kiedy je wstawię xD Wszystkie przepisuję na gorąco i kiedy uznam, że rozdział jest gotowy, to wstawiam. Dlatego wszystko idzie tak powoli, za co przepraszam, ale taki jest mój tok pracy c;

      Usuń
    2. Chodzi mi o to, że jak już wstawisz rozdział to czy nie wiem np mogłabyś mi napisac na gg. Bo czasem czytam kilka dni po dodaniu, a raz nawet skapłam się jak dodałaś 3 rozdziały, a chciałabym czytać i komentować na bieżąco...

      Kathi

      Usuń
  2. Od samego początku, aż do końca czytałam tekst z uśmiechem na twarzy. Mało się dzieje, ale bardzo, bardzo fajne to. Masz ciejawy styl pisania. Jak Gerard się kłóci ze samym sobą to nie mogę powstrzymać śmiechu :D Czekam na następny rozdział z wielką ciekawością.
    @Magma

    OdpowiedzUsuń
  3. O mój boże...Chociaż ten rozdział z początku był miły, potem trochę nieprzyjemny (ze względu na tą babkę i jej chłopaka, czy kto to tam jest), a jeszcze później słodki to i tak...Wzmianka o napakowanym kutasie wywołała u mnie tak wielką falę śmiechu, że nie potrafiłam się skupić...Hah, wybacz, ale Cherry jak zwykle ma dziwne (czyt. NIENORMALNE) skojarzenia.
    A tak ogólnie to...Podoba mi się strasznie jak przeplatasz zwykłą akcję z elementami "kłótni" pomiędzy Gee a...Gee. Naprawdę, to jest po prostu genialne i cóż mogę więcej powiedzieć...Czekam dalej!

    OdpowiedzUsuń
  4. Kiedy nowy rozdział? Czekam z niecierpliwością.

    xo K.

    OdpowiedzUsuń
  5. Denn...
    Wo ist dieses neue Kapitel? xD
    Ratet mal, wer ich bin :))

    OdpowiedzUsuń