niedziela, 3 marca 2013

Rozdział 11

  Czy to ptak? Czy to samolot?
Nie, to nowy rozdział! I nowy kolor moich odautorskich wprowadzeń!
Łał, te emocje. Nie, a teraz serio, to nowy rozdział. Trochę przydługi, trochę nudny. O niczym i o wszystkim zarazem.
I tak, nic się tu nie wydarzy, zaznaczam na wstępie. Może, aby dodać kapki dynamizmu w tym opowiadaniu, w następnym rozdziale pojawi się Steven Seagal? A może Jean Claude Van Damme?
Nie, niestety, ci panowie się nie pojawią. Ale chciało by się, co? xD
I przepraszam, że tak wolno to wszystko idzie. Mam zaplanowanych jeszcze... <liczy>  no sama nie wiem ile rozdziałów, a opieprzam się równo.
Ale i robota zawsze się jakaś znajdzie i czasem, kiedy nawet chciałabym coś szybciej dodać, to nie mogę.
Póki co, zapraszam do lektury i od razu mówię, że na następny rozdział możecie trochę poczekać. :/




   Noc i krzyk. Te dwa elementy, łącząc się ze sobą, tworzą cholernie przerażającą całość. Czy coś równie mrożącego krew w żyłach może obudzić człowieka o 3 nad ranem? Czy jest coś, co może przerazić cię bardziej, niż przenikliwy krzyk w środku nocy? Możliwe, że jest. Można teraz mówić o różnego rodzaju potworach, duchach, czy chociażby niespodziewanie pojawiających się wisielcach, bezwładnie dyndających na grubym sznurze. Jednak ujrzawszy coś takiego, strach sparaliżuje cię przez to, co widzisz. Normalka, automatyczna reakcja organizmu. Widzisz coś okropnie strasznego i wrzeszczysz, a po chwili uciekasz. Ale kiedy słyszysz w ciemności przeraźliwy krzyk, nie widzisz nic. Twój umysł skupia się po prostu na tym bodźcu słuchowym, starając się pojąć co się dzieje. I wtedy zaczyna się zabawa. Wyobraźnia stwarza nam najróżniejsze obrazy, dopasowując je do tego, co w danej chwili słyszymy. Właśnie to jest najbardziej przerażające. Nie to, co widzisz, ale czego nie chciałbyś widzieć lecz mimo wszystko, przez twój umysł przewija się masa tych paskudnych scen, które sam sobie stwarzasz. Zatem uważam, że nie ma nic bardziej przerażającego niż pierdolony krzyk w środku nocy. A dlaczego w ogóle o tym mówię? Cóż, może dlatego, że tej nocy było mi dane zaznać strachu, jakiego nie śmiałem sobie nawet wyobrażać.
   Słysząc donośny wrzask, otworzyłem oczy, jednak nie zdawałem sobie sprawy z tego, co się dzieje. Po prostu nic nie rozumiałem. Czułem się sparaliżowany i ogłupiony, jakby ktoś wyrwał mnie ze snu przez silne uderzenie w twarz czymś ciężkim i zimnym. Przez kilka pierwszych sekund myślałem tylko o tym, żeby nie zwymiotować ze strachu. Chyba nawet nie muszę opisywać poziomu mojego przerażenia, bo był on nie do opisania. W skali od jednego do dziesięciu sięgał on, mniej więcej, pięćdziesięciu sześciu. Dopiero kiedy zdobyłem się na to, żeby przysiąść na krawędzi łóżka, powoli wracałem do rzeczywistości. Moje serce waliło tak szybko, że miałem wrażenie, iż za chwilę wybije mi dziurę w klatce piersiowej i wyskoczy na dywan. A ja będę nadal tak przestraszony, że nie zwrócę na to uwagi.

 Wtedy już byś nie żył, inteligencjo.

To tylko przenośnia, rany Boskie…
Do moich uszu nadal docierał głośny, pełen przerażenia wrzask.
Chryste, co się dzieje, co się do kurwy nędzy dzieje?!

 Frank, kretynie.

No przecież! Frank krzyczy jakby obdzierali go ze skóry, a ja siedzę sobie na łóżeczku i myślę… no właśnie, o niczym.

 Może biegnij zobaczyć co się z nim dzieje, idioto? To tylko taka drobna sugestia, no ale wiesz…

Tak, tak, wiem, doskonale wiem!
Ocknąłem się w końcu, po czym dość szybkim, ale i chwiejnym krokiem pokonałem odległość dzielącą moje łóżko od drzwi. Wybiegłem z pokoju i potykając się o własne nogi z głośnym hukiem upadłem na podłogę. Zakląłem tylko w myślach i podniosłem się jak najszybciej. Moje kolano pokryło się krwią, ale nie to było teraz najważniejsze. Musiałem w ekspresowym tempie znaleźć się przy nim. Zbiegłem, a może raczej zeskoczyłem, ze schodów. Po kilku sekundach dotarłem do kanapy, na której wcześniej spał niski chłopak. Wcześniej spał, teraz siedział i z przerażeniem wpatrywał się w okno, przez które wpadało blade światło księżyca, oświetlające jego drobną sylwetkę. No i oczywiście przy tym cały czas krzyczał. Podbiegłem do niego natychmiast. Najpierw tylko delikatnie potrząsnąłem jego ramionami. Gdybym zrobił jakiś gwałtowniejszy ruch, Frank mógłby przestraszyć się jeszcze bardziej, a wtedy kto wie, co mogłoby się stać. On był teraz gdzie indziej. Może i jego ciało siedziało tuż przede mną, może i z jego gardła wydobywał się donośny, przenikliwy wrzask, ale jego samego tu nie było. Umysł chłopaka błądził daleko stąd, widząc rzeczy tak straszne, że nawet nie chciałem sobie ich wyobrażać. Z resztą, nie o to chodzi. Moim zadaniem jest sprowadzić go z powrotem tutaj, do mnie.
- Frank, słyszysz mnie? – przemówiłem w końcu. – Jestem tu, uspokój się już! – potrząsnąłem chłopakiem, spoglądając w jego oczy. Dostrzegłem w nich tylko masę przerażenia. Chyba jeszcze nigdy w życiu nie widziałem kogoś równie przestraszonego. – Jeżeli mnie słyszysz, to przestań krzyczeć!
I w tym momencie przerażony do granic możliwości Frank przestał wrzeszczeć. Oddychał bardzo szybko i płytko, zdawał się dusić połykanym przez siebie powietrzem. Siedział i z szeroko otwartymi oczami spoglądał w duże okno. Sprawiał wrażenie, jakby kompletnie nie zdawał sobie sprawy z mojej obecności. Był zalany potem, a na jego mokre czoło opadało kilka zlepionych kosmyków ciemnych włosów. Dalej spoglądałem w jego skrzące się w blasku księżyca tęczówki, emanujące lękiem.
- Kurwa, Frank… - zacząłem cicho, łamiącym się głosem. Wziąłem głęboki oddech – Co się dzieje? – wyszeptałem błagalnie.
Wrócił. Mrugnął kilka razy i w końcu mnie zauważył. Odgłos jego szybkiego oddechu wypełniał pomieszczenie, które i tak było już pełne niewytłumaczalnej grozy. Brunet wreszcie popatrzył na mnie wzrokiem, który choć odrobinę przypominał mi jego zwyczajowe, ciepłe spojrzenie, pełne wdzięczności i nadziei. Niestety, oczy chłopaka wciąż w większości wypełniał strach. Wpatrywał się we mnie z zawodem. Jakbym był na tym świecie jedyną osobą, która może mu pomóc i równocześnie jedyną, którą on cokolwiek obchodzi. Po chwili ciszy wypełnianej ciężkim oddechem brązowookiego, usłyszałem jego słaby głos.
- G-Gerard… J-Ja… - mówił z wielkim trudem, próbując powstrzymać szloch. Jego oczy zaszkliły się od łez, a ja miałem wrażenie, iż nie mogłem zrobić absolutnie nic. Pozostało mi jedynie trwać przy nim, dopóki chłopak nie poczuje się lepiej. Podsunąłem się bliżej niego, pozostając w pozycji kucznej. Pośród rozrzuconej w nieładzie pościeli odnalazłem dłoń bruneta i chwyciłem ją delikatnie, by zaraz móc pogładzić i poczuć jego miękką skórę. Przez to chciałem dać mu do zrozumienia, że nie opuszczę go w tym najtrudniejszym momencie, że przy mnie nic mu nie grozi.
A jego dłoń w porównaniu z moją była taka drobna…
- Hej, ja tu naprawdę jestem. – powiedziałem łagodnie i w końcu jego wzrok skupił się na mojej twarzy. Oczy bo brzegi wypełnione łzami i przerażeniem, rozpalone, mokre od potu czoło i policzki blade niczym śnieg. To wszystko sprawiało, że chłopak siedzący przede mną wcale nie przypominał Franka, czyli tego radosnego, czasem wstydliwego bruneta o żywym spojrzeniu i sercu przepełnionym nadzieją oraz wiarą. – Nie musisz się już bać, rozumiesz? Absolutnie nic ci nie grozi. – mówiłem powoli i spokojnie, ponieważ brunet nadal był roztrzęsiony, a każdy milimetr jego filigranowego ciała drżał. Ciągle dopatrywał się czegoś w mojej twarzy. Spoglądał mi w oczy inaczej niż zazwyczaj, a ja zastanawiałem się dlaczego. Co wywołało w nim uczucie tego niekończącego się lęku? Odpowiedź na to pytanie w tym momencie nie była tak bardzo istotna. Teraz priorytetem było to, żeby Frank jak najszybciej poczuł się lepiej. Podniosłem się z podłogi, i usiadłem tuż obok niego na rozłożonej kanapie, nie puszczając jego dłoni. Chciałem zmniejszyć przestrzeń między nami, aby łatwiej prowadzić tą niecodzienną rozmowę. Jednak zanim zdobyłem się na zadanie jakiegokolwiek pytania, doszedłem do wniosku, że do niczego to w tym momencie nie doprowadzi. Po prostu objąłem go, przyciskając mocno do siebie. Myślę, że mogłem to uczynić w nieco nieporadny sposób, nie mam zbyt dużego doświadczenia w przytulaniu ludzi. Ale liczą się intencje, prawda? W każdym razie, ani się spostrzegłem, a brunet przylgnął do mojej klatki piersiowej, obejmując mnie rękami w pasie. Wtulił głowę w koszulkę, którą miałem na sobie i głośno zapłakał. Wszystkie do tej pory duszone w nim złe emocje wydostawały się na zewnątrz w postaci rzewnego płaczu i mnóstwa łez, które zalewały górną część mojej piżamy. Przycisnąłem go do siebie jeszcze mocniej. Nic nie było tym momencie tak ważne jak to, żeby mu pomóc, jakkolwiek by to nie wyglądało. Wiedziałem, że niewiele mogę zrobić. Mogłem mieć tylko nadzieję, że sama moja obecność ułatwi mu dojście do siebie. Z czasem, kiedy już moja koszulka została zalana przez naprawdę mnóstwo łez, roztrzęsiony Frank stopniowo przestawał dygotać. Pogładziłem jego skołtunione włosy, wciąż nie zmniejszając odległości między nami choćby o milimetr. Frank obejmował mnie w pasie, wbijając przy tym swoje drobne palce w moje żebra. Nie sprawiało mi to bólu, wiem, że robił to odruchowo, bo w głębi duszy nadal się bał. Głowę złożył mi na klatce piersiowej. I właśnie tak siedzieliśmy, złączeni ciepłem dłoni i równomiernymi uderzeniami serc, będąc dla siebie jedynym ratunkiem i źródłem pocieszenia. On nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, jak bardzo mi pomaga samą swoja obecnością w moim życiu.
   
 Nie mógł sobie z tego zdawać sprawy, bo nigdy mu tego nie powiedziałeś.

Fakt, nie powiedziałem. Ale mam zamiar.

 Aha, i co jeszcze? Bo akurat nagle w jakiś magiczny sposób znajdziesz w swoim zepsutym, pustym wnętrzu takie pokłady szczerości.

Co ty możesz wiedzieć o tym, jaki ja jestem naprawdę?!

 Jestem tobą, Way. Wiem o tobie wszystko.

Wyszło jak zawsze tak samo. W końcu nie wiem, co myślę, bo ten drugi skurwiel jak zwykle się wtrąca.
   Minęło sporo czasu, kiedy nareszcie brunet przestał płakać. Momentami jeszcze krztusił się powietrzem i wykonywał nieoczekiwanie, odruchowe drgnięcia, jak typowa osoba, która powoli dochodziła do siebie po histerycznym napadzie płaczu.
 - Możesz mi teraz powiedzieć, co się stało? – zapytałem niemal szeptem. Frank wziął głęboki oddech, aby po chwili fala wydychanego przez niego, ciepłego powietrza wydostała się z jego ust, przenikając przez moją cienką koszulkę.
 - Wiesz, Gerard… - wydukał w końcu z trudem, nie odrywając się przy tym od mojej klatki piersiowej. Ciężko mu było złożyć normalną, zrozumiałą za pierwszym razem wypowiedź, ale przecież wcale tego od niego nie wymagałem. Ważne, że był już bardziej opanowany. – Śniło mi się, że… - urwał, a ja poczułem jak jego palce jeszcze mocniej wbijają się w moje żebra. To, co chciał mi powiedzieć, sprawiało mu niewysłowiony ból. – Moja matka, ona… nie żyje. Gerard, ona umarła, widziałem to. – przytuliłem go jeszcze mocniej.
 - Mój Boże, Frank… - westchnąłem ciężko – To był tylko sen. Jedynie przerażający, nie mający kompletnie żadnego znaczenia sen. Po prostu… Cholera, po prostu już się uspokój, dobra?
Jestem beznadziejny. On potrzebuje gigantycznej dawki naprawdę ciepłych słów, pocieszenia i zrozumienia, a ja najzwyczajniej w świecie każę mu się uspokoić? Po tym, jak we śnie zobaczył śmierć własnej matki? Brawa, brawa dla mnie. Empatia, poziom: Gerard Way, czyli innymi słowy, zero.

 Radzę ci najzwyczajniej w świecie pogodzić się z tym, że nigdy nie będziesz przyjazną osóbką, poświęcającą się dla całego społeczeństwa, otwartą na cudze prośby. Bo jesteś sobą.

Jestem skurwielem. I przyznaję się do tego po raz nie wiem który raz.
Musiałem w jakiś sposób zastąpić to, że nie potrafię słownie pocieszać ludzi w potrzebie. Chwyciłem w dłonie jego twarz i spojrzałem w te bursztynowe, zapuchnięte od płaczu oczy. Wpatrywał się we mnie uważnie, a jego wzrok był pełen smutku.
 - Posłuchaj mnie teraz. – powiedziałem stanowczym i dosyć szorstkim tonem. Zbyt szorstkim. – Frankie… - spuściłem głowę i głośno wypuściłem powietrze z ust. Nie miałem siły, naprawdę nie miałem. Ale on mnie potrzebował, takiego jakim byłem, nawet jeśli byłem okropny i niekompletny. I tylko on mógł to zmienić. – Przepraszam cię za to, jaki jestem, ale chcę cię teraz pocieszyć. – po chwili zdałem sobie sprawę, jak idiotycznie zabrzmiały moje słowa. To tak jakbym stał na przejściu dla pieszych z innymi ludźmi, po chwili zapaliłoby się zielone światło, a ja oznajmiłbym wszystkim w pobliżu: „Uwaga, popatrzcie na mnie, teraz będę przechodził przez ulicę!” Jestem żałosnym idiotą.

 W istocie.

A ciebie ktoś w ogóle pytał o zdanie?!

 - W snach widzimy różne rzeczy – mówiłem dalej, nieco łagodniej - Raz są one miłe i przyjemne, na tyle, że nie chcemy się nawet budzić, ale zdarza się też, że śnią się nam sceny okropne i przerażające. Nie zmienia to jednak faktu, że sny to tylko sny i nie masz się czym przejmować. – zdobyłem się na słaby uśmiech, nie wiem jakim cudem, ale udało mi się to. Poczułem, że jak dotychczas chłodne policzki chłopaka zaczynają robić się cieplejsze, a jego twarz nabiera koloru. Wydawało mi się, że jego oczy odrobinę pojaśniały, jakby ponownie zaczęły nabierać tego stłumionego przez strach blasku. Chłopak uniósł ręce i ujął w swoje drobne, chude palce moje dłonie, spoczywające na jego policzkach. Światło dzienne ujrzały przepiękne, malinowe rumieńce, a moje lodowate serce zabiło szybciej. Po raz pierwszy od dłuższego czasu zobaczyłem w nim tą zagubioną radość.
 - Widzę jak się starasz, to wielkie szczęście mieć obok siebie kogoś takiego. – obdarzył mnie przyjaznym, pełnym zrozumienia spojrzeniem. – Ale… Boję się, po prostu… To moja matka. Matka, którą zostawiłem samej sobie, matka od której uciekłem. – mówił łamiącym się głosem. Poczułem, że jego dłoń ponownie zaczyna drżeć. Cholera, a przecież już było w porządku… - Jeżeli coś jej się stało to ja… Ja sobie tego nie daruję, rozumiesz? Nigdy. – urwał i ukrył twarz w wytatuowanych dłoniach. Ponownie patrzyłem, jak strach w połączeniu ze smutkiem powracają do niego ze zdwojoną siłą. Nienawidzę czegoś takiego. Nie mogę patrzeć, kiedy ktoś tak mi bliski, ktoś tak niewinny i dobry cierpi, a ja jestem kompletnie bezsilny i bezradny. Po prostu siedzę i patrzę na to wszystko, pozbawiony możliwości jakiegokolwiek działania. A co jest najgorsze? To, że tak cholernie chciałbym mu pomóc, niczego innego w tym momencie nie chciałem. Ale ja najzwyczajniej w świecie nie wiem jak. Mogę tu siedzieć, być przy nim, wspierać go słowami…

 Tak, żebyś ty jeszcze rzeczywiście potrafił go wspierać…

Potrafię! Ty jeszcze o tym nie wiesz, ale ja potrafię, daję słowo!

 „Ty”? Przecież rozmawiasz sam ze sobą! Nie rób z siebie schizofrenika.

Toczyłem wewnętrzną walkę, od której nie potrafiłem uciec, choćbym nie wiem jak bardzo chciał. Nawet nie wiem w jakim celu pytałem się własnego sumienia o zdanie. Ba, ja nawet nie wiem, czy mogę to nazwać sumieniem, bo przecież sumienie powinno pomagać nam w odróżnianiu dobra od zła. A ten wewnętrzny głos we mnie sam w sobie był złem.

 Chociaż raz zrób to, co podpowiada ci serce. Chrzanić to, o czym myślisz i to, co uważasz za słuszne. Zacznij ignorować swoje rozterki i posłuchaj serca, jeśli je w ogóle masz.

Mam po prostu mówić to, co w czuję? To, co w danym momencie przychodzi mi do głowy?

 Dokładnie. Za dużo czasami myślisz, Gerard.

Zatem w porządku. Mam serce, jest jakie jest, ale je mam. Muszę to tylko pokazać.
 - Frank… - objąłem go ramieniem i przyciągnąłem do siebie. Chłopak ułożył swoją głowę na moim ramieniu, nadal zakrywając twarz dłońmi. – Słuchaj… Ja wiem, że jestem okropnie beznadziejny w pocieszaniu ludzi… – usłyszałem ciche parsknięcie śmiechem. Zrobiło mi się odrobinę lżej. – Ale przysięgam na wszystko, w co wierzę, że nic ci już nie grozi. – brunet zabrał dłonie z twarzy i spuścił wzrok, wlepiając go gdzieś w rozłożony na kanapie koc.
 - Dlaczego jesteś tego taki pewien? – zapytał zrezygnowanym tonem. Brzmiał, jakby się poddał, jakby nie miał już o co walczyć. Jakby przestawał wierzyć we wszystko, co dobre.
 - Bo jestem przy tobie. – wyszeptałem, nachylając się odrobinę ku niemu. Podniósł głowę i spojrzał na mnie, a ja spostrzegłem coś, za czym tęskniłem od jakiegoś czasu – ten uśmiech. Nie był on dokładnie taki sam jak wtedy, gdy Frank doświadczał pełni szczęścia, albo kiedy wskakiwał w kałużę z wodą. Ale dzięki temu miałem pewność, że opłaca się moja wewnętrzna walka.
Chłopak sprawiał wrażenie wycieńczonego do granic możliwości. Miał już dość tego strachu, jakiego dziś doświadczył. Z resztą, ja też bałem się dziś jak nigdy. Brunet położył się i wtulił twarz w poduszkę.
 - Gerard? – odezwał się po chwili.
 - Tak?
 - Zostaniesz tu dopóki nie zasnę? – rzucił mi to dziecięce spojrzenie spod opadających na czoło, ciemnych kosmyków. Westchnąłem cicho i uśmiechnąłem się nieznacznie.
 - No jasne. – popatrzył mi w oczy, usatysfakcjonowany moją odpowiedzią, po czym przewrócił się na drugi bok. Usiadłem przy nim i powoli gładziłem jego włosy, zastanawiając się ile czasu będzie mi dane przy nim spędzić. Wpatrywałem się w spokojnie leżącego naprzeciwko mnie chłopaka i w końcu poczułem, że zrobiłem wszystko, co tylko mogłem. Nawet, jeśli nie były to nic specjalnie wielkiego. Byłem z siebie zadowolony, z całą satysfakcją mogę to przyznać. A teraz pozostało mi tylko czekać, aż Frank zaśnie. Cudownie było widzieć go tak po prostu leżącego tuż obok mnie, bez policzków mokrych od łez, bez krótkiego, urywanego oddechu. Teraz znowu był sobą i to było w tym wszystkim najpiękniejsze.

***

   Kiedy uznałem, że chłopak już śpi, powoli wstałem z kanapy z zamiarem ponownego udania się do własnej sypialni. Kiedy już miałem iść w stronę schodów, zatrzymał mnie dotyk ciepłej dłoni. Odwróciłem się szybko z grymasem strachu na twarzy.
Na wpół przytomny brunet leżał na brzuchu twarzą do mnie.
 - Nie odchodź, proszę… - powiedział ledwo zrozumiałym szeptem.
 - Boże, wiesz jak mnie przestraszyłeś? Miałeś przecież spać. – odpowiedziałem.
 - Zostań. – wyszeptał ponownie, jakby nawet nie usłyszał albo nie zrozumiał mojej odpowiedzi. Co miałem zrobić? Nie mogłem go opuścić, kiedy tak bardzo chciał, żebym z nim został. W sumie, jakaś część mnie, bardzo mała i nieśmiała, rzadko dająca o sobie znać, chciała z nim zostać. A dlaczego? Może dlatego, że sam siebie dokładnie nie znam.
 Wróciłem na kanapę i położyłem się obok niego. Chłopak odwrócił się w moją stronę.
 - Obiecujesz, że będziesz tu, dopóki będę tego potrzebował? – zapytał, nawet nie otwierając oczu. Przypominał odrobinę lunatyka, jednak wiedziałem, że jest w pełni świadomy tego, co mówi.
 - Tak. – odpowiedziałem krótko.
 - A jeśli ja ciągle tego potrzebuję?

Oślepiło mnie jasne światło reflektorów, gwizdek lokomotywy rozbrzmiewał w uszach. Jakby potrącił mnie pociąg towarowy.

 No dalej, Way. Chyba nie masz problemu z odpowiedzią na jedno pytanie.

Nigdy w życiu.

 Więc dlaczego milczysz?

Po prostu myślę!

 Nie myśl za dużo, wiesz przecież, że to nie ma sensu.

Jeśli miałbym być teraz szczery, coś we mnie wtedy pękło. Jakby jedno z ogniw łańcucha skurwielowatości, skuwającego moje serce, roztrzaskało się na milion malutkich kawałeczków. I to było przyjemne uczucie. Jakbym powoli stawał się wolny. Wolny od własnej pustki, własnego zła i samotności.
 - W takim razie, zawsze będę przy tobie.
Zasnął, owinięty zielonym kocem i moimi ramionami.

7 komentarzy:

  1. ale żeś mnie teraz zasłodziła ♥

    Serio, to było wręcz... słodkie :3

    OdpowiedzUsuń
  2. Awwwww...
    Epickie, po prostu epickie...Nawet nie wiesz jaki mam wyszczerz na twarzy. To było takie słodkie i urocze *wzdycha*
    "W takim razie, zawsze będę przy tobie." - zdecydowanie te słowa najbardziej mi się podobały. Kocham to jak Gerard prowadzi umoralniające gadki ze sobą samym.
    Nasz skurwiel robi coraz więcej postępów.
    Biedny Franio, jak dobrze, że Gee przy nim był. W ogóle jak można robić France takie rzeczy? Co? Przecież on na to nie zasługuje!
    Już chciałabym przeczytać następny rozdział, no ale będę czekała z niecierpliwością...warto:)
    Pozdrawiam i WENY życzę!

    Kathi

    OdpowiedzUsuń
  3. KOŃCÓWKA BYŁA PRZESŁODKA! KOCHAMKOCHAMKOCHAM <3
    Wewnętrzne dyskusje Gerarda ze sobą są cudowne. Genialna część tego opowiadania. Uwielbiam je : )
    Wyobrażałam sobie scenę Franka wtulającego się w Gee i totalnie ómarłam. Te sceny rozpuszczają moje lodowate serce, więc zawsze, gdy czytam coś takiego, to aż szczerzę się do monitora. Widok takiego bezbronnego Frania i Gerda jako jego obrońcy... Mój Boże! *__*

    OdpowiedzUsuń
  4. Aaaaa!!! Dobra, keep calm, Luna. *uspokaja się*
    Dużo kłócenia się Gerarda z samym sobą = dużo tego, co kocham :D
    I taki bezbronny Frankie przytulający się do Gerarda Skurwiela Way'a *___*
    Bardzo mi do tego rozdziału 'Summertime' pasuje. Nie wiem czemu, po prostu pasuje xD
    "W takim razie, zawsze będę przy tobie" *idzie to sobie wytatuować*

    Czekam, jak zawsze z utęsknieniem na nowy rozdział.
    xo Luna

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej, tu Luna. Ja tylko sprawdzam, czy mi konto dobrze działa. XD

      Usuń
  5. Jej, to było śliczne. Uielbiam takie. Awww <3
    Takie słodkie. Rany, jak ja lubię Franka! Jest on tutaj taki... uroczy. Gerard nie jest takim złym skurwielem. Jest miłym skurwielem :-)
    To jak Gee kłóci się sam ze sobą... ha, ha, uwielbiam to ^^ I końcówka, coś pięknego *____________* "A jeśli ja ciągle tego potrzebuję?" "W takim razie, zawsze będę przy tobie" awww
    Rany ostatnio coś kiepsko u mnie z komentowaniem O.O W ogóle zapominam o komentowaniu. Ale jestem, jestem! Nie zapomniałabym o czytaniu takiego cudeńka ^^
    Weny i czasu życzę. Czekam z utęsknieniem na nowy rozdział.
    Anonim, który jest zapominalski

    OdpowiedzUsuń
  6. Yea, z początku myślałam, że rzeczywiście to Steven Seagal wpadł przez okno i przestraszył małego Frania, ale potem przestałam sobie z tego żartować. Właśnie te wszystkie opisy sprawiły, że rozdział był uroczy, przepiękny, a ostatnia wypowiedź Gerarda naprawdę mnie zaskoczyła. Boże...Cóż tu więcej mówić? Masz ogromny talent i potrafisz dawać wspaniałe opisy i tak samo cudne dialogi! (bo ja z dialogami to trochę...Nie idzie mi xD)Mam nadzieję, że dodasz już niedługo rozdział, bo to opowiadanie serio bardzo mnie wciągnęło i zaraz dodam je do listy polecanych :D Gdybyś nie wkleiła linku na Beatiful Chaos (którego jestem jedną z autorek) to w życiu bym tu nie trafiła, także...Dziękuje ci <3

    http://and-we-could-run-away.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń