poniedziałek, 18 lutego 2013

Rozdział 10

  Tak, to cud! Wyrobiłam się z nowym rozdziałem na dziś, już na DZIŚ!
Normalnie to byłoby nierealne, ale ten rozdział bardzo lubię C:
Nie, nie dzieje się w nim nic szokującego, nie ma pościgów i wybuchów wulkanów.
To po prostu... Dalszy rozkwit przyjaźni? Tak, można chyba tak powiedzieć.
Ale w następnych rozdziałach będą pościgi i wybuchy!
Nie, nie będzie ich.
Ale będzie interesująco. Naprawdę :P
Indżoj :D




   Drzwi do mojego pokoju skrzypnęły przeciągle, po czym znaleźliśmy się w sypialni. W miejscu, które było moją duchową ostoją, miejscem odpoczynku i natchnienia. Szafa oraz biurko, przy którym siadałem niezwykle rzadko, ponieważ służyło mi ono głównie do przechowywania moich pomocy artystycznych typu farby, kredki, ołówki, bloki i szkicowniki. Było jeszcze moje niewielkie łóżko, na którym ledwo co zmieściłyby się dwie osoby i stołek, który codziennie z niewiadomych przyczyn stał w innym miejscu, nawet jeśli nie pamiętałem, abym go w ogóle ruszał. I oczywiście niewielki balkonik z widokiem na ulicę i mieszczący się po jej drugiej stronie park. W sypialni panował niezły bałagan. Nie, w sumie to gigantyczny bałagan. Łóżko pozostawione w kompletnym nieładzie, na którym leżały brudne skarpety, bokserki i podkoszulki nie tylko te z przed paru dni, ale może i sprzed paru tygodni. Podłoga była wręcz usłana nieskończonymi, starymi pracami, które po prostu porzuciłem, bo pewnie uznałem, że wychodzą kiepsko. Wcześniej wspominanego biurka prawie nie było widać. Było ono jedną, wielką stertą…  dosłownie wszystkiego! Od ubrań przez kredki i farby do niedojedzonych kanapek i słoiku po dżemie. Bajzel, przerażający normalnych ludzi bajzel.
- No tak… Widać, że jesteś artystą – powiedział brunet i parsknął śmiechem, widząc mój artystyczny pierdolnik.
- Wiem, wiem – odrzekłem, tonem wskazującym na zażenowanie moją własną osobą. – Najzwyczajniej w świecie mam problem z utrzymaniem porządku przez dłuższy czas, a jestem praktycznie cały czas skupiony na czymś innym. Zwyczajnie nie mam kiedy sprzątać – przyznałem szczerze, drapiąc się po głowie. Uśmiechnąłem się głupawo, próbując ukryć moje zakłopotanie. – Znajdź sobie kawałek mniej skażonego brudem miejsca i usiądź.
Frank odgarnął kilka szpargałów i usiadł po turecku na samym brzegu łóżka. Ja w tym czasie wyciągałem z różnych szafek zbiory najlepszych, stworzonych przeze mnie prac. Kiedy znalazłem coś nadającego się do pokazania, podałem chłopakowi pierwszą teczkę. To były rysunki w ołówku, wszystkie stworzone jakiś rok temu. Brunet przyglądał się każdej pracy z wielką uwagą i szeroko otwartymi ze zdumienia oczami.
- No i co o nich myślisz? – zapytałem, przerywając trwającą już dłuższy czas ciszę – Może nie jest to wybitne mistrzostwo, ale według mnie to jedne z moich najlepszych rysunków… - wybełkotałem niepewnie.
Frank obdarzył mnie spojrzeniem, które mógłbym zatytułować „Czy ty człowieku aby na pewno dobrze się czujesz?”
- Gerard, oszalałeś? – niemal wrzasnął, głosem przepełnionym pretensją – To jest świetne! Nie żebym był jakimś krytykiem sztuki czy coś, ale to na pewno najlepsze rysunki jakie w życiu widziałem. Masz wielki talent, cholero! – energicznie podniósł się z łóżka, nadal trzymając w dłoniach jedną z moich prac. Spojrzał na mnie łagodnym wzrokiem. – Nie dziwię się ani odrobinę, że potrafisz się z tego utrzymać. Sam dużo bym zapłacił za takie rysunki. – przerwał i odłożył kartkę na łóżko i obdarzył mnie pełnym podziwu spojrzeniem. – Jesteś niesamowity, doprawdy niesamowity. – Uśmiechnął się, a jego jasnobrązowe oczy zamigotały radosnym, złotawym blaskiem. Zrobiło mi się niezwykle miło, miałem ochotę go serdecznie uściskać, dziękując mu tym samym za to, jak bardzo mnie wspiera. Nawet, kiedy nie jest tego świadomy. Ale nie zrobiłem tego, po prostu stałem i wpatrywałem się w jego uśmiechniętą twarz i migoczące oczy.

  Tak, tak, Way. Postój tak jeszcze trochę, na pewno dobrze ci to zrobi.

Dobra, już, wracam. Jestem z powrotem na ziemi.
- Pokażesz mi jeszcze jakieś swoje prace? Bardzo cię proszę… - zapytał nagle błagalnym tonem. W sumie, nie miałem na to zbytniej ochoty, ale skoro on tak nalegał...
- Jeśli tak bardzo chcesz… - odrzekłem, a Frank uśmiechnął się od ucha do ucha. Zastanawiałem się nad tym, jaka praca z moich zbiorów mogłaby mu się jeszcze spodobać. Szperałem we wszystkich szafkach, kiedy nagle usłyszałem za sobą donośny głos zdumionego czymś chłopaka.
- Ależ to wielkie! – krzyknął. Znalazł te ogromne płótno ze szkicem pejzażu dla bogatego faceta.
- Ach, to… - zacząłem zrezygnowany. – Moja najnowsza praca dla jakiejś szychy z wielkiej firmy. Termin na oddanie jej zbliża się nieubłagalnie, a ja nawet nie jestem pewien, czy skończyłem szkic – mówiłem, a Frank oglądał każdy milimetr płótna. – To ma być pejzaż, więc postawiłem na prostotę. Tylko góry, niebo i drzewo. Ale czegoś mi tu wciąż brakuje i sam nie wiem czego…
Brązowooki oderwał się od szkicu i nadal siedząc na podłodze, zadarł głowę do góry. Spojrzał na mnie wzrokiem pełnym zrozumienia. Po chwili ponownie zaczął przyglądać się zaczętemu pejzażowi.
- Daj spokój, przecież to jest piękne. – Przejechał bladymi, chudymi palcami po krawędzi płótna.  – W prostocie siła, no nie? Kiedy nadasz mu jeszcze kolorów, będzie oszałamiający, na pewno. – Ponownie się odwrócił i spoglądając na mnie swoimi roziskrzonymi oczami, uśmiechnął się w niezwykle pokrzepiający sposób. Ten uśmiech mnie motywował, sprawiał, że na nowo odkrywałem, dlaczego żyję. A żyję właśnie dla świadomości, że to, co robię, ma jakikolwiek sens. A ma taki sens kiedy mam dla kogo to robić.
Brunet podniósł się z podłogi, otrzepał spodnie i poklepał mnie lekko po plecach.
- Wszystko wyjdzie ci tak, jak sobie to zaplanowałeś. Ja w ciebie wierzę. W końcu, jesteś cholernym artystą! – podsumował donośnym, radosnym głosem. Zaśmiałem się cicho.
- Dzięki, Frankie – odparłem ciepło – jesteś świetnym motywatorem. – Skwitowałem i uśmiechnąłem się szczerze. Nadal mokre włosy chłopaka opadały mu niechlujnie na twarz, odrobinę zasłaniając przy tym jego bursztynowe oczy. Próbowałem przywyknąć do widoku Franka w moich ubraniach, ale kiedy tylko ponownie sobie to uświadamiałem czułem, że się rumienię. To wydawało mi się takie w pewien sposób… matczyne? Czy ja zachowywałem się jak jego matka? Nie, no błagam, co ja tutaj chrzanię…

  Frankie, zupka stygnie, chodź na obiadek!

Jedno jest pewne. Powoli zaczyna mi odbijać i to tak na poważnie.
- Chodź, wyłazimy z tej krainy syfu - rzekłem, zmierzając w stronę drzwi.

***

   Kiedy opuściliśmy mój pokój, było grubo po dwunastej. Ja absolutnie nic sobie z tej godziny nie robiłem. Normalnie o tej porze nawet nie myślę o śnie, ale mój towarzysz mógł być już znużony tym całym dniem.
- Frank, jeżeli jesteś zmęczony i chciałbyś iść spać, to tylko mi powiedz – rzuciłem, schodząc po schodach.
- Nie martw się, dotrzymam ci towarzystwa. Sam jestem nocnym markiem – odrzekł, zeskakując z ostatniego schodka. Rzucił mi zadziorny uśmiech, opierając się o ścianę. Przewróciłem oczami i westchnąłem głośno.
- Mówisz? Dobra, zobaczymy – prychnąłem nonszalancko. – Zatem, co robimy panie „nocny marku”? – wykonałem w powietrzu ironiczny cudzysłów. Chłopak zmrużył oczy i podrapał się po brodzie, udając filozoficzne zamyślenie.
- Wiesz, w sumie… - odparł po chwili przeciągłym tonem. – Zjadłbym coś. Co ty na to?
Zlustrowałem go spojrzeniem, szukając jakichś oznak sarkazmu, ale się ich nie doszukałem. On naprawdę chciał coś zjeść. Trochę za późno na normalną kolację. Zazwyczaj o tej porze nie mam ochoty na jedzenie, ponieważ jestem pogrążony w obowiązkach rysownika. A co mi tam, raz przecież mogę zrobić wyjątek.
- Pomyślałem o tym samym – skłamałem. – W takim razie… - przerwałem, zastanawiając się, co ja w ogóle mam do jedzenia. Krakersy. Nie, one odpadają, leżą w szafce nie ruszone już pół roku i to dlatego, że zwyczajnie ich nie lubię. Więc, po co w ogóle je tam trzymam? To chyba na wypadek jakiejś powodzi, wtedy nie będę wybrzydzał. Ogólnie, rzadko kiedy wychodzę po normalne zakupy. Kiedy mam na coś ochotę, idę i kupuję to. Nie jest to zazwyczaj nic konkretnego, tylko jakaś przekąska typu chipsy czy ciastka. Z tego powodu moja lodówka praktycznie cały czas świeci pustkami. – Możemy zrobić tosty – zaproponowałem. Chyba kawałek chleba, sera i resztki szynki jeszcze się znajdą. Frank skinął radośnie głową, po czym wkroczyliśmy do kuchni. Nie pomyliłem się, trzy podstawowe produkty do zrobienia tostów znalazły się. Dziękujmy Panu za opiekacz do kanapek! Ach tak, no i jeszcze kawa. Ona była u mnie zawsze, nie rozstawałem się z nią. Czasami wolałem zrezygnować z, dajmy na to, nowych farb, żeby mieć na kawę. Niektórzy mówili, że to już uzależnienie i nie wyjdzie mi to na dobre. Ja jednak jestem tak bardzo oczarowany tym napojem i jest mi on tak niezbędny do normalnego funkcjonowania, że te oszczerstwa nie wywierały na mnie żadnego wrażenia.
Może jutro rano wyjdę po prawdziwe zakupy? Ze względu na Franka, ja bym przeżył ten jeden dzień więcej na samej kawie. Chwila, rano? Tak, rano. Tyle, że „rano” to u mnie jedenasta.
- Jak byś mógł, wyjmij z lodówki ser i szynkę. Ja w tym czasie poszukam opiekacza – powiedziałem, przeszukując kuchenne szafki.
Krzątaliśmy się po kuchni niczym dwie pracowite gosposie. Ja robiłem kanapki, a Frank umieszczał je w opiekaczu. Zgrany z nas duet, pomyślałem. W sumie, fajnie jest z kimś tak po prostu robić tosty w nocy. Jakaś miła odmiana od moich codziennych zajęć. Zaśmiałem się sam do siebie. Jeszcze nie tak dawno nawet nie pomyślałbym, że może spotkać mnie coś tak miłego. Czułem się wspaniale. Kto w ogóle miałby ochotę, aby z kimś takim jak ja robić tosty o dwunastej w nocy? Tylko ktoś, kogo mogę nazwać przyjacielem.
Zjedliśmy nasze opiekane kanapki z wielkim apetytem, popijając wszystko kompotem, który cudem znalazłem gdzieś na dnie lodówki. Chyba został mi on po ostatniej wizycie Mikey’go. Mój brat nie przychodził do mnie z wizytą z byle czym. Przynosił mi albo kompoty, albo inne przetwory. Ogórki, tak… Uwielbiałem ogórki w zalewie octowej, którymi czasem mnie obdarowywał.
Najedzeni usiedliśmy na kanapie w salonie. Przez przypadek moje ramie spotkało się z ramieniem Franka.

  No i co z tego?

Jejku, nic z tego, czy ja coś mówię? Nic nie mówię…

  To dlaczego myślisz o tym, jakby to było coś niezwykłego?

Wcale tak o tym nie myślę!

  No jasne, jasne... Jaki to sens, kłócić się z samym sobą, Way? Przecież ja i tak mam rację.

O czym to ja w ogóle mówiłem? W każdym razie, poczułem na sobie dziwne dreszcze, których nijak nie potrafiłem powstrzymać, czy chociażby puścić je mimochodem. Świadomość, że przez niego moje ciało zachowuje się inaczej, niż zazwyczaj, nie dawała mi spokoju. To przecież idiotyczne. Przypadkiem go dotknąłeś.

  Zawsze mówiłeś, że nie wierzysz w przypadki, Gerard…

A od dziś wierzę! Kurwa, wierzę!
Potrafiłem kłócić się kłócić sam ze sobą godzinami. Robiłem to notorycznie. Czasami miałem wrażenie, że przez to, iż większość życia spędzałem samotnie, gdzieś w środku stworzyłem sobie drugiego mnie, aby móc się czasem do kogoś odezwać. Teraz to „drugie ja” bardzo mnie denerwowało, a nawet męczyło, ponieważ często odzywało się niepytane.
- Frank... – Zmieniłem pozycję, odwracając się tak, że siedziałem przodem do jego twarzy. – Gdybym w swoim pokoju nie miał… tego, co mam – parsknąłem nerwowym śmiechem -  na pewno byś tam spał. Ale z racji, że nie chcę, abyś się przez ten syf czymś zaraził, będziesz spał na tej kanapie. – Poklepałem ręką obicie sofy. – Jest rozkładana i bardzo wygodna.
Chłopak uśmiechnął się łagodnie, spojrzał na mnie i lekko kiwnął głową.
- Mną się nie przejmuj, Gee – odparł, machając dłonią w powietrzu. – Mógłbym spać nawet na podłodze, nie wymagam wielkiej wygody. – Wdzięczność, którą w tym momencie wyrażał, była wręcz nie do opisania. Ale to ja byłem mu wdzięczny jeszcze bardziej, mianowicie za to, że ofiarowywał mi swoją przyjaźń, tym samym zmieniając mnie w lepszą osobę. Jeszcze nikomu się to nie udało, ale czułem, że Frank dopnie swego.
   Dochodziła pierwsza w nocy. Sporo czasu zajęło nam przygotowanie i zjedzenie naszych przepysznych tostów. Siedzieliśmy jeszcze trochę na kanapie, kiedy Frank ziewnął przeciągle, zasłaniając przy tym usta swoją drobną dłonią.
- No, panie nocny marku – zacząłem ironicznym tonem – widzę, że czas iść spać – powiedziałem, a chłopak tylko zaśmiał się cicho, z dłonią przy twarzy. Potarł swoje oko, niczym zaspane dziecko.
- Może i masz rację – rzekł rozanielonym głosem.
- Więc podnieś tyłek, z łaski swojej. Rozłożę ci łóżko i polecę szybko po jakąś w miarę czystą pościel. – Zaśmialiśmy się równocześnie. Na chwilę wybiegłem z salonu, aby zaraz wrócić z pościelą dla bruneta. Przyniosłem mu niewielką poduszkę i gruby koc w jasnozielone misie na ciemnozielonym tle. Chłopak, ujrzawszy swoje nakrycie, zachichotał głośno.
- Jaki uroczy kocyk! – wrzasnął. – Skąd masz to cudo?
- Chyba spodobał mi się dawno temu na jakimś targu staroci. Był całkiem tani. Leżał w szafie nieruszany jakieś dwa lata i w końcu przyszedł czas, że nawet on mi się na coś przyda – zaśmiałem się, wypowiadając te słowa, po czym podałem mu kocyk. Położył go tuż obok poduszki. Odwrócił się i obdarzył mnie niezwykle czułym spojrzeniem.
- Ja wiem, że już to mówiłem… I wiem, że to naprawdę niewiele znaczy i niewiele wnosi do czegokolwiek… - mówił powoli, jakby chciał wytłumaczyć mi coś bardzo ważnego i trudnego zarazem – Ale dziękuję ci. Tak bardzo ci dziękuję, Gerard. – Zbliżył się do mnie, obdarzył ciepłym, ale i w pewien sposób przejmującym uśmiechem, po czym mocno objął mój tors, a głowę złożył na mojej klatce piersiowej. Frankie był niziutki, idealnie mieścił mi się pod brodą. Moje serce przyspieszyło, nie panowałem nad tym, nad niczym już nie panowałem. Co się działo, to się działo. Mimo towarzyszącemu mi dziwnemu skołowaniu, czułem się niesamowicie dobrze. Tak ciepło, przyjemnie. Czyjeś ramiona ogrzewające twoje spragnione czułości ciało… Nie dane mi było zaznać czegoś takiego zbyt często. Zapamiętywałem każdy szczegół tej chwili: jego delikatną, ciepłą skórę, zapach tych wiecznie roztrzepanych, ciemnych włosów, który teraz czułem bardzo wyraźnie i jego oddech, ciepły i równomierny, owiewający moją odsłoniętą szyję. To wszystko sprawiało, że miałem wrażenie, jakbym przebywał w najcudowniejszym śnie. Śnie, gdzie liczył się tylko on. Splotłem swoje dłonie na jego biodrach, tym samych zmniejszając przestrzeń między nami praktycznie do minimum. Wtuliłem policzek w jego miękkie włosy.
- Przestań mi za wszystko dziękować – mówiłem, gładząc powoli jego plecy. – Robię to, co uważam za swoją powinność. Chcę dla ciebie jak najlepiej, bo jesteś… - urwałem, aby wziąć oddech i zastanowić się przez moment nad tym, co chciałem powiedzieć, żeby nie walnąć żadnej, nieprzemyślanej głupoty. – Jesteś dla mnie bardzo ważny. – Moja dłoń przesunęła się ku górze, aby zatopić się w jego włosach. 
- Gerard, wiedz tylko, że uratowałeś mi życie – niemal wyszeptał. Czym bardziej wtulał się we mnie, tym trudniej było mi zrozumieć jego słowa. Mówił praktycznie w moją koszulkę, ale to nic. Nagle poczułem, że łzy powoli zaczynają gromadzić się w kącikach moich oczu.

  Nie, Gerard, opanuj się, błagam…

Próbowałem, tak bardzo próbowałem… Jednak już po chwili pierwsza słona kropla spłynęła po moim policzku. Otarłem ją jak najszybciej, tym samym odrywając się od chłopaka. Nie chciałem, aby widział, że płaczę. Mógłby pomyśleć, że to z jego winy, a przecież wcale tak nie jest. Ja po prostu zaczynałem czuć, co to szczęście.
- Idź już spać. To był długi dzień, Frankie - powiedziałem, po czym głośno wypuściłem powietrze przez usta.
- Tak, wiem… - odparł. Ponownie zauważyłem na jego policzkach te uwielbiane przeze mnie, malinowe rumieńce. Chłopak powoli wpełznął pod zielony koc. Tak naprawdę, wcale nie chciało mi się spać. Mógłbym tak z nim tu stać do jutra. Ale nie, tak będzie lepiej, dla każdego z nas.
- Dobranoc – powiedział i ostatni raz spojrzał na mnie swoimi bursztynowymi oczami, by za moment wtulić głowę w poduszkę. Podszedłem do krawędzi kanapy i ukucnąłem tuż naprzeciwko jego twarzy. Chłopak spojrzał na mnie z widocznym zakłopotaniem. Zbliżyłem się do niego i pogładziłem jego rozłożone w nieładzie na poduszce włosy.
- Dobranoc, Mały. – Obdarzyłem go jak najszczerszym uśmiechem i odszedłem. Zgasiłem światło w salonie, po czym szybkim krokiem pokonałem schody na górę. Będąc już przy sypialnianych drzwiach, odwróciłem się, by jeszcze raz popatrzeć na leżącego w salonie bruneta, po szyję nakrytego ciemnozielonym kocem w misie.

7 komentarzy:

  1. omiotłam tylko wzrokiem bo spodobał mi się moment "Ależ to wielkie!" if ju noł łat aj min, ale zapowiada się ciekawie, więc nadrobię wieczorem w nocy i dam znać <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hahahah, ach te zbereźne myśli, coś o tym wiem xD
      I dziękuję C;

      Usuń
  2. Kocyk w misie *w* Lubię misie ^^ Nawet śpię z takim jednym... dużym i różowym D: No i Gerard skurwiel zaczyna czuć szczęście... Robi się ciekawie

    OdpowiedzUsuń
  3. wybacz, skarbie, że nie skomentowałam wcześniej, ale z wiadomych ci przyczyn nie miałam czasu. rozdział świetny. jasna cholera, jak zawsze. ciepło na serduchu się robi, czytając o zmianach zachodzących w bohaterach. tak, piszę z telefonu. tak, juz kończę pierdolić farmazony. pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  4. U-R-O-C-Z-E..tak właśnie - urocze.
    Przez cały rozdział miałam banana na twarzy. To takie kochane:) Uwielbiam te kłótnie Gerarda ze samym sobą. Gee zmienia się, zaczyna czuć szczęście a to wszystko zasługa Franka. Też bym chciała takiego cholernie słodkiego Frania, który by mnie motywował i wywoływał szczęście...
    A tak w ogóle co tam u Gerda dziewczyny?..Helen tak?
    Jeszcze muszę napisać, że ta przyczepka z poprzedniej notki rozjebała mnie, dosłownie. Nie mogłam opanować śmiechu, nawet rodzice zapytali się czy napewno ze mną w porządku. No cóż, nie jestem pewna ale pradopodobnie takie śmianie się do kompa z boku musi dziwnie wyglądać.
    Ach i muszę przyznać, że twoje teksty bardzo łatwo się czyta, nie męczy się przy nich człowiek:)
    WENY!

    Kathi

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A co u Gerdowej dziewczyny przekonacie się już niebawem :)
      Mogę jedynie zdradzić, że Helen to prawdziwa kocica łowczyni facetów xD
      Dziękuję bardzo za miłe słowa i pozdrowienia :*

      Usuń
  5. Wiem, że tempo, z którym dodaję komentarze jest zabójcze. xD
    Ale...
    No muszę się powtórzyć, że ubóstwiam Twój styl pisania! Zawsze każdy odcinek mi tak cholernie poprawia nastrój. Nawet jak mam okropny humor, to nie ma siły, żebym się nie uśmiechnęła czytając każdy z rozdziałów. C:
    No, a kłótnie Gerarda samego ze sobą, to już zgodnie z tradycją kocham. ;D
    I mam już czarny scenariusz, kogo może próbować wyrwać Helen. XD

    A teraz Cię pozdrawiam i życzę, aby wena nie opuszczała!
    xo Luna

    OdpowiedzUsuń